Jest rodzina. Ani duża ani mała –
przeciętna. Jest ślub, są przyjaciele. Są też dziwne rozmowy, biznesy. A potem
kilka strzałów na podwórku i śmierć.
Nowy Rok otwieram notką z Dawno Zaległych Zaległości. Polskich (oczywiście
na ile remake holenderskiej Penozy możemy nazwać polskim; warto wspomnieć, że w marcu ABC rozpocznie emisję serialu Red Widow na podstawie tego samego formatu) zaległości. Krew z krwi. Serial rzetelny i
poprawny. A momentami naprawdę przykuwający do ekranu.
Ogląda się bardzo dobrze. Zgodnie
z zasadami serialowego rzemiosła mamy tu skontrastowane postaci, zawiłą
opowieść, znakomitą ilość cliffhangerów, a także wzmagający emocje montaż
równoległy. Opowieść zaczyna się ślubem (ach ten Ojciec chrzestny), kończy
pogrzebem – pięknie i klasycznie. Dalej jest miłość, śmierć, RODZINA,
odpowiedzialność i nieomal szekspirowskie konflikty. Do tego dodajemy zacną
obsadę, z niezłomną Agatą Kuleszą na czele, odmienionym Aleksandrem Domogarowem
i dramatycznym Jerzym Grałkiem i mamy serial sensacyjno-kryminalny.
Jest rodzina, mąż umoczony w
brudne interesy, a potem jego śmierć. Śmierć, która zmienia wszystko, a przede
wszystkim status społeczny małżonki. Główna bohaterka, Carmen, przejmuje po
denacie angaż w załatwianiu transportów narkotykowych (pracował z jej bratem
Wiktorem i przyjacielem Stefanem) i robi to zaskakująco skutecznie. Jako kobieta szczególnie nie cierpi. Bardzo szybko wyrzuca ubrania po mężu („nie ma
sensu ich trzymać”), nie nosi się na czarno, w ogóle wydaje się, że niewiele
się zmieniło.
Carmen dzielnie i dziarsko bierze
się do pracy. Trudno uwierzyć, że do tej pory była bierną towarzyszką męża.
Przejmuje kontrolę nad mafijnymi interesami rodziny – robi to skutecznie,
konsekwentnie i precyzyjnie. Jej determinacja i skuteczność pozwalają myśleć,
że już wcześniej pomagała mężowi. Bo wiemy, że o wszystkim wiedziała - w pewnym momencie oświadczyła nawet mężowi, że go zostawi, jeżeli nie zrezygnuje z "tego interesu".
Carmen poznajemy prawdopodobnie
w najgorszym momencie jej dotychczasowego życia. Traci ukochanego męża, zostaje
sama z trójką dzieci, domem na utrzymaniu, uciążliwą policją i dziwnymi
sprawami, których jeszcze nie rozumie. Pomimo tak oczywistego osłabienia – nie załamuje
się i staje się silniejsza niż kiedykolwiek. Niestety, pomimo dużych możliwości - Krew z krwi nie daje zbyt pogłębionego spojrzenia na bohaterkę. Nacisk
położony jest na akcję, fabularne zakręty i napięcia.
Nie
widzimy załamania Carmen, nie widzimy, aby pogodzenie się ze śmiercią Marka
było jakimkolwiek problemem. Zostaje nieomal od razu przyjęta i
zassana w codzienność. Carmen, po raz pierwszy w życiu, zyskuje władzę i
kontrolę, co najwyraźniej bardziej się jej podoba niż opłakiwanie męża. Zmienia
status: z obserwatorki staje się uczestniczką zdarzeń, a potem ich reżyserką. Śmierć przebija szklany sufit, którego być może sama nigdy nie próbowała nawet naruszyć. Teraz jednak staje się żywicielką, jedyną opiekunką, bizneswoman.
Bohaterka cały czas jest gdzieś
pomiędzy, gdzieś nigdzie - ani wdowa ani gangsterka/przemytniczka/mafiosa granda. Właściwie jest cały czas taka
sama – tak samo jogginguje, tak samo się ubiera, tak samo woła gromkie CZEŚĆ u
progu domu i zachowuje uśmiech na ustach. Trochę brakuje mi jakiegoś spowolnienia, poważniejszego przyjrzenia się bohaterce. Bo nie ma też tu subwersji i zaskoczenia –
a przecież wzorców serialowych o gospodyniach domowych wyłamujących się z codziennego
kieratu nie brakuje.
To, co kuleje, to przede
wszystkim dialogi, czasem „zbyt filmowe” i zwyczajnie sztuczne. „Skrzywdziłeś
moją małą siostrzyczkę”, „Jak cie zapytają o nas, o rodzinę, to nic im nie mów.
To nasze sprawy. Rodziny” czy wykrzyczane teatralnym głosem Jerzego Grałka „nienawidzę
cię, niszczysz wszystko co piękne i dobre w moim życiu”, „wolałbym umrzeć niż
do ciebie wrócić”.
Do tego możemy dodać jeszcze
kilka przegięć, jak np. absurdalnie przerysowana nowa dziewczyna seniora rodu
(24letnia blondyneczka z dwoma kucykami), przestylizowane i sztuczne sceny walk czy czytający komiksy policjant w psującym się samochodzie (z
termosem i kanapką). Są też jakieś naiwności fabularne – aby otworzyć
zawartość pendrive’a, syn Carmen ściąga odcisk palca ojca z książki, którą
onegdaj czytał.
Innym kwasem, nieco obrażającym już inteligencję widza, jest nachalnie śpiewana i powtarzana Autobiografia (trójka „złamanych” przyjaciół: Marek, Wiktor, Stefan). Naprawdę
wystarczyłoby raz. Nie trzeba kilka razy nucić „było nas trzech, w każdym z nas
inna krew”, aby zilustrować historię trójki przyjaciół (Marek, Wiktor, Stefan),
których splątane kryminałem losy kończą się nieszczęśliwie.
I na koniec genderowy żarcik:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz