W ramach wakacyjnego nadganiania
coraz większych zaległości, w jeden dzień pochłonęłam Siostrę Jackie, sezon 4.
Jackie, pomimo trudności – powraca do formy, odradza się jak feniks z popiołów.
Aczkolwiek ilość zgliszczy, które pozostawia za sobą wzrasta w tempie geometrycznym…
Odwyk. Najbardziej znienawidzone
słowo przez Jackie. Aż do teraz. Bo w ramach popracowej rozrywki zaprasza do
siebie nieznajomego mężczyznę. Piją piwo, flirtują i oczywiście zasysają nosem
sproszkowane wyobrażenie szczęścia. Zabawa może nawet byłaby udana, gdyby nie
fakt, że nieznajomy imprezowicz…umiera. Jackie dzwoni po pomoc do dr O’Hary.
Z zaskakującą bezradnością wykrzykuje do niej „Muszę iść na odwyk!”. Kilka godzin później
melduje się w ośrodku. Potem są już tylko: spanie, spanie, spanie, pocenie się, spanie,
zajęcia terapeutyczne, pamiętnik.
A potem znowu upór, brak pokory i
wymknięcie na wolność. Do szpitala, gdzie pojawia się nowy zwierzchnik – właściwie korpo-zwierzchnik,
gdyż szpital został wykupiony przez większą spółkę. Taką, dla której
najważniejszy jest zysk, a All Saints Hospital pragnie zmienić w nowoczesne,
dynamiczne i prominentne centrum medyczne. Ten nowy świat, świat korporacji
Quantum Bay reprezentuje – Mike Cruz – dyrektor. Dynamiczny,
aktywny, uporządkowany. Oszczędny i nakierowany na realizację targetu finansowego.
Złote dziecię korporacji, które za wszelką cenę chciałoby pozbyć się Jackie.
Czwarty etap przygody z Jackie
ogląda się naprawdę znakomicie. Są tu wszyscy, których polubiliśmy do tej pory –
szalona Zoey w kolorowych fartuchach, Eddie, O’Hara w ciąży, Bóg i wspaniała
Akalitus. Akcja, już i tak zagmatwana, z każdą chwilą wydaje się sięgać krańca
możliwych katastrof – wisząca nad Jackie wizja rozwodu, coraz bardziej
oddalające się córki, własne problemy z odwykiem, przyjaciele, ścigani za ukrywanie
jej nałogu. Do tego zacieśniajaca się powoli acz sukcesywnie pętla szpitalnej
korporacji i jesteśmy w piekle. Świat Jackie wali się z odcinka na odcinek, a
jej jedyną odpowiedzią zdają się być wykrzykiwane słowa – „Kiedy brałam,
wszystko się układało!” i trudno w zasadzie znaleźć sensowną ripostę.
I ze wszystkiego, co ją otacza –
pomimo rozmaitych problemów przyjaciół – najsmutniejsze wydają
się jednak zmiany w szpitalu, który Jackie tak bardzo kocha. Kocha za swobodę, za
nieporządek i chaos, którego nie da się opanować, bo reprezentują świat
choroby, zawsze niosący rozbicie i bałagan. Szpital, w którym opiekun rozmawia
z pacjentem, pomaga mu, a nie tylko leczy. Teraz zamiast tego pojawią się
identyfikatory – niezbędne do przemieszczania pomiędzy salami; maszyna do
wydawania leków; bezsensowny remont dachu, aby umożliwić bardzo wizerunkowe lądowanie
helikopterów; uniformy; dokładne rozliczanie materiałów medycznych i ewidencja
czasu pracy.
Korporacja wkracza w szpital
bezlitośnie skutecznie, eliminuje słabe ogniwa, piętnuje błędy. I zmienia
wszystko, już na zawsze. Szpital Jackie już nigdy nie będzie taki sam. I to
jest niestety najsmutniejsze, pomimo uśmiechu, z jakim pozostawia widza ostatni
odcinek.
świetna rekomendacja ;) sama tkwię w serialu Hoży doktorzy (sezon 4) i z niecierpliwością czekam na dobranie się do Siostry Jackie ;)
OdpowiedzUsuńbardzo mi miło :) Jackie naprawdę polecam, 4 sezon znakomicie rozwija główną bohaterkę - doświadcza zupełnie nowej jakości - konsekwencji własnych działań ;)
OdpowiedzUsuń