Wszechpanująca zajebistość na ekranie.
Fabuła jest nawet dość ciekawa,
perypetie bohaterek - klasyczne (rozwód, niedojrzały mężczyzna, problemy w
pracy, zdradzający mąż i zbuntowana córka) są całkiem zgrabnie prowadzone. Gdyby nie pojawiające się
teledyskowe i hałaśliwe dłużyzny (powiewająca włosem Patrycja jadąca skuterem
przez pół Warszawy) to całość może byłaby zjadliwa.
Byłoby również łatwiej ten serial oglądać, gdyby twórcy nie założyli, że widz jest idiotą, albo że pragnie idiotów na ekranie oglądać. Dosłowność bowiem kapie z
każdego kadru, suche żarty sypią się jeden za drugim, a prostacka konstrukcja bohaterów obraża jednostki myślące. Nic nie wychodzi poza schemat, nic nie wychyla się poza oczywiste oczywistości. Bo jaka
może być przedszkolanka? Wiadomo - ubrana w miękkie swetry i płaskie buty. Bizneswoman
musi nie znosić dzieci, nie może również umieć obsłużyć żelazka. Gospodyni domowa musi nosić dres i kraciaste koszule. Jeżeli pokazujemy teściową to psychotycznie
wyżywającą się na synowej, natomiast mąż-prawnik to zawsze sukinsyn, zdrajca i drań. To wszystko
jasne jak słońce. Widz nie musi myśleć, wystarczy, żeby konsumował ściekające z ekranu kolorowe
obrazki.
Anka jest ofiarą przemocy domowej. Pije. Godzi
się jednak na noszenie zakupów za teściową i jej obelżywe docinki. Zapewne do
czasu jakiegoś Wielkiego Przebudzenia, po którym zacznie się malować, nosić
obcasy i chodzić częściej na siłownię (bo właśnie to są emblematy kobiety
sukcesu i jej szczęśliwego życia). Kiedy Patrycja dowiaduje się, że nie będzie
mogła mieć dzieci, serial nie zwalnia tempa, nie pozwala na refleksję – bohaterka
biegnie do galerii handlowej, aby przy dźwiękach skocznej piosenki kupować
kolejne superciuszki zapakowane w kolorowe, papierowe torby.
Nasze bohaterki są pewne
siebie, wyraziście zdefiniowane i
otwarte. Prawie jak dziewczyny z Manhattanu, do których najwyraźniej cały czas
próbujemy aspirować. Nie wiadomo tylko dlaczego pewność siebie, u nas, musi
oznaczać hałaśliwość, nastawienie na sukces – nieuprzejmość, a delikatność –
głupotę. Wbrew swoim zachodnim pierwowzorom, w Przyjaciółkach nie uświadczymy
chwili powagi czy po prostu smutku. W Seksie w wielkim mieście, poza warstwą
komediową, mieliśmy dość pokaźne pokłady refleksji nad związkami,
samotnością, rodziną czy karierą.
W Przyjaciółkach cały czas jest
zabawnie: dynamicznemu montażowi towarzyszy irytująca wesolutka muzyczka (tak,
muzyczka) puentująca każdą scenę. Aktorki (Socha, Liszowska, Stużyńska,
Sokołowska) grają tak, jakby potrafiły wykrzesać z siebie po dwie miny na krzyż
- mówią podniesionym, dynamicznym głosem okraszonym imponującą prezentacją
zębów (Liszowska, Sokołowska) lub lekko zaspanym, aksamitnym tonem ozdobionym
rozbieganym, niepewnym wzrokiem (Socha, Stużyńska). Warto dodać, że bohaterki
grane przez Sochę i Stużyńską mają dzieci, więc to pewnie zbawienny wpływ
macierzyństwa łagodzi głos.
Wizerunek kobiet prezentowany w
Przyjaciółkach jest autentycznie wstrząsający – trochę jak mieszanina Kogla-Mogla i
Seksmisji. Są bezrefleksyjnymi, konsumującymi kukiełkami: roszczeniowymi wobec
mężczyzn, wrogimi wobec innych kobiet. Są agresywnie dominujące lub skrajnie
uległe. Nie ma nic pośredniego. Z ekranu kapie wszechobecny SUKCES –
niezdefiniowany, nieokreślony, ale jest. Bo mimo problemów, o alkoholizującej się
Ance też można powiedzieć, że jest kobietą sukcesu – ma przecież piękny dom,
duży samochód i przyjaciółki, przy których bez wyrzutów sumienia może jeść
ciastko po joggingu. Inga, mimo rozwodu zachowuje stoicki spokój i podczas zakupów doradza przypadkowo spotkanym mężczyznom, czym jest „szponder”
(eh ci nierozgarnięci mężczyźni!). Wszystkie dziewczyny są s-u-p-e-r, można więc spokojnie konsumować
ten bezmyślny i pusty pokaz prowincjonalnej wizji sukcesu, licząc, że też mamy szansę
na osiągnięcie podobnego poziomu zajebistości.
Spektakl Przyjaciółek jest jak
oglądanie pokazu mody – przygotowanego na obserwację i prezentację fasady. Widz
nie pozna bohaterek, obejrzy ich figury, modele, gazetowe
wizerunki „fajnych kobiet” – kolorowo ubranych, jeżdżących samochodami,
otwarcie rozmawiających o tych sprawach.
I a propos tego ostatniego –
polski sex talk w Przyjaciółkach:
Zuza – Pocałował mnie. Nie! To ja
go pocałowałam!
Patrycja – ŁAAAAAAAAAAŁ! Z języczkiem?
Miłej niedzieli!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz