niedziela, 3 czerwca 2012

Dwa odcienie zbrodni


Zachęcona dość pozytywnymi recenzjami, paroma nagrodami i Timem Rothem w roli głównej– dałam się skusić. Lie to me. Cały pierwszy sezon na dysku, zwarta i gotowa liczyłam na dobrą rozrywkę i płynnie wchodzące seanse. Jakże jednak wielkie było moje rozczarowanie! Opowieść o zespole specjalistów od mikroekspresji, współpracujących z policją i FBI okazała się nudnym i irytującym niestety gniotem. 


Główny bohater Lie to me, dr Cal Lightman, zawsze wszystko wie najlepiej. Rozpoznaje winnego zbrodni po niewidocznych dla zwykłego śmiertelnika mikrogestach. Jeżeli nawet się myli, to błyskawicznie sam potrafi naprawić własny błąd. Jego działania przynoszą jedynie pozytywne konsekwencje. Jest zawsze profesjonalny: nawet kiedy opuszcza biuro, przygląda się przechodniom i obserwuje ich rozmowy. Potrafi zaczepić obcą kobietę, aby powiedzieć, że jej chłopak, wbrew temu co mówi, wcale nie zamierza opuścić dla niej żony. Bo kłamie. A dr Lightman wyczuwa kłamstwo niczym pies myśliwski zwierzynę na angielskim polowaniu. Każdy jego ruch sugeruje widzowi, że oto idzie alfa i omega. Każde słowo i ton, jakim je wypowiada komunikuje rozmówcy, że to on wie lepiej. Wszystko. A zwłaszcza to, co rozmówca chciałby ukryć. 


Niestety to, co powiodło się w przypadku House’a czy siostry Jackie – czyli przemądrzały i nieznośny bohater, tutaj okazuje się pustą, irytującą formą. To, co cechuje i House’a i Jackie to wewnętrzny rozpad. Maska, którą przyjmują jest dla nich jedyną formą spajającą wewnętrzne poplątanie, chaos i słabość. Dr Lightman słabości nie ma. A przynajmniej nie ujawnił ich przez kilka pierwszych odcinków. Nie pojawiła się żadna rysa, żadne pękniecie, które zachęciłoby mnie do zostania z tym bohaterem na dłużej. 

Akcja kryminalna niestety okazała się przeciętnie przewidywalna i naiwna. Próby aresztowania na podstawie krzywo podniesionej brwi jeszcze mogłabym znieść – ale jeżeli główne założenie opowieści sprowadza się do tego, że bohaterowie zawsze wszystko wiedzą, to gdzie mamy miejsce na emocje i strach przed porażką? To, co stanowi (w pewnym sensie) podstawę serialu kryminalnego, czyli starcie jednostki ze złem i próba jego pokonania, tutaj zostaje przetransponowane na pseudoerudycyjną grę intelektualną, która niestety nie okazuje się ani intelektualnym wyzwaniem ani dowcipną rozrywką.  

Schematyczność narracji niejednokrotnie okazuje się znakomitą formą dla opowieści serialowej (wspomniany House czy Ostry Dyżur ), ale schemat, którego widz jest świadomy, nie może stanowić zmniejszenia nieprzewidywalności akcji i wyzwań dla bohaterów. W Lie to me psychologo-policjanci (?) z szybkością torpedy potrafią dopasować kolejne wzory do przedstawianych im spraw kryminalnych. Widzą krzywo przymkniętą powiekę i już wiedzą ilu seryjnych morderców przymykało w ten sposób oko na pięć godzin po dokonaniu zbrodni.  Za mało tu emocji, za mało niepewności, czy sprawę uda się rozwiązać. A także za mało możliwych przeciwności losu – nie potrzeba dowodów, świadków, badań – wystarczy trafna diagnoza dr Lightmana. 


Poza tą nieszczęsną wpadką w ostatnim czasie obejrzałam także pierwszy sezon The Killing ( tak, tak, wiem, trzeba było zacząć od oryginału). Klimat bardzo dobry (pomijając dość nachalnie lejący deszcz), wszystko jest owiane mrokiem, samotnością i cierpieniem egzystencji. Bohaterowie bardzo ciekawi, w zasadzie bez wyjątku: każdy z własną traumą i problemem do rozwiązania. Do tego intrygujące przestępstwo, zagadka i rozpad rzeczywistości. To chyba jedna z lepiej pokazanych w Killing rzeczy, czyli powolne obumieranie znanej codzienności w wyniku niespodziewanej śmierci. Rodzice, rodzeństwo zamordowanej dziewczyny próbują żyć według znanego im schematu, ale widz już wie, jak kruche i niemożliwe są te wysiłki. Pojawiają się kolejne podejrzenia, niejednokrotnie fałszywe i krzywdzące. Nie tylko dla najbliższych ofiary, ale i dalszych znajomych - konsekwencje zbrodni dotykają całą mikrospołeczność.

Bardzo powoli twórcy odsłaniają przed widzem kolejne fakty z życia bohaterów. Dopiero w okolicy połowy sezonu dowiadujemy się np. że Sarze Linden (policjantka prowadząca sledztwo) próbowano odebrać prawa rodzicielskie do jedynego syna, bardzo powoli także poznajemy kryminalną przeszłość pana Larsona czy narkotyczne doświadczenia Holdera. 

Zabieram się właśnie za drugi sezon i pewnie dopiero po nim popełnię jakąś większą refleksję na ten temat. Mam jeszcze rozgrzebane Treme (premierowy odcinek wyreżyserowany przez Agnieszkę Holland nominowano do Nagrody Emmy), ale jakoś opornie mi to idzie na razie. Może to wszystko wina Gry o Tron - właśnie kończę czytać pierwszą część trzeciej części i zupełnie nie mogę się oderwać, więc chwilowo bardziej oddaję się literaturze niż ekranom. 

Uprzedzając pytanie – nie, nie oglądam drugiej serii GoT, czekam, a potem:


:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz