poniedziałek, 15 października 2012

House Husbands



Jest tylko jedna księga właściwego prowadzenia domu i opiekowania się dziećmi. Ta, napisana przez kobiety. 
A teraz musisz zaakceptować to, że moje metody będą inne. 


Takimi słowami tłumaczy się swojej partnerce Lewis, jeden z bohaterów australijskiego serialu House Husbands. Kobiecie trudno pojąć strukturę rytmu prowadzonego przez mężczyznę w domu – oczekuje, że wszystko będzie działać tak, jak wtedy, kiedy to ona nie pracowała zawodowo. Tymczasem dla niego, dom i dziecko to raczej przygoda niż przewidywalny porządek.

Bohaterami House Husbands są czterej panowie w różnym wieku: Justin – świeży rozwodnik z trójką dzieci i kłopotami z prawami rodzicielskimi; Mark – marketingowiec powracający do pracy na część etatu, żonaty z wiecznie nieobecną lekarką; Kane – gej opiekujący się siostrzenicą swojego chłopaka, próbujący utrzymać się z pieczenia ciast na zamówienie oraz Lewis – były przedsiębiorca, obecnie zajmuje się domem. 

House Husbands nie jest kamieniem milowym produkcji telewizyjnej. Jest za to bardzo koniecznym głosem, w dyskusji nad rolami, które przyjmujemy w coraz mniej zdefiniowanej odgórnie rzeczywistości. Oglądamy obraz czterech nowoczesnych rodzin, w których to mężczyźni przejęli na siebie rolę tych odpowiedzialnych za ognisko domowe. Przeczytałam gdzieś niedawno, że mężczyźni często zajmujący się domem są spokojniejsi niż ich pochłonięci życiem zawodowym koledzy. Dzięki temu zachowują balans między życiem publicznym i prywatnym, wiedzą, że potrafią sprawdzić się w obu rolach. House husbands konstytuuje rzeczywistość domową organizowaną przez mężczyzn. Dokonuje zmiany paradygmatu „opiekuna domu” (w ogóle nie pojawiają się tu np. problemy bycia „niemęskim” z powodu opiekowania się dziećmi, a cała czwórka ma dzieci).

Serial jest niezwykle pogodny – można nawet powiedzieć, że świat udomowionych mężczyzn jest nieomal idealny – dzieci są miłe i spokojne, okolica przyjazna, a nawet i z partnerkami można się porozumieć. A same losy bohaterów są tak skonstruowane, że panowie zdają się być czymś na kształt superbohaterów z sąsiedztwa (wzorem jest Russell Crowe w Gladiatorze). Na początku odcinka otrzymujemy elegancką ekspozycję każdego z bohaterów; potem pojawiają się kłopoty  – z reguły rozwiązywane jeszcze w tym samym odcinku i podsumowanie z piosenką w tle. Każdy odcinek trwa ok. 45 minut, czas mija niezauważony.


Z dużą przyjemnością ogląda się wspólnotę tworzoną przez czwórkę bohaterów. Starają się działać w myśl „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Rozumieją nawzajem swoją codzienność – partnerki są bowiem gdzieś indziej. W innej rzeczywistości. Są odległe i zniecierpliwione: „od kiedy sprzedał firmę ciągle dzwoni opowiadać o prawie każdej myśli, jak mu towarzyszy w ciągu dnia” narzeka Gemma, partnerka Lewisa. Była żona Justina odnotowuje każdą jego wpadkę – fakty przydadzą się na rozprawie sądowej o opiekę nad dziećmi. Abi, żona Mark’a, nie potrafi nawet nazwać jego stanowiska pracy i nie czuje się zażenowana, kiedy ten pamięta opowieści z jej pierwszej pracy.

Tak. Tym razem to kobiety są tymi „niedobrymi”. Przejęły rolę zapracowanych, nieobecnych mężów, w wiecznych pretensjach do żony. Wciąż poddają mężczyzn krytyce, której oni nijak nie mogą sprostać. A oni nawet nie próbują zachowywać się jak „matki”, nie będą także nigdy perfekcyjnymi paniami domu – ale czy to wielki problem, że naczynia zmywa się za pomocą węża ogrodowego? 

Jestem po piątym odcinku i z niecierpliwością czekam na kolejne.


W 2009 pojawiła się angielska komedia pod tym samym tytułem, ale jeszcze do niej nie dotarłam, więc nie zweryfikowałam powiązań z serialem ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz