niedziela, 28 października 2012

Przyjaciółki



Wszechpanująca zajebistość na ekranie.



Polsatowskie przyjaciółki są cztery. Znają się jeszcze z liceum. Jest tu przedszkolanka, gospodyni domowa, fryzjerka i korporacyjna bizneswoman. Znakomity kwartet, który zaspokoi gusta każdej widzki – każda znajdzie swój model do polubienia. Czy będzie to rozwodząca się przedszkolanka-Inga? A może hałaśliwa fryzjerka-Patrycja z młodszym partnerem bez grosza przy duszy? Dla aspirujących karierowiczek przewidziano wyszminkowaną  gardzącą miłością i związkami bizneswoman (Zuza). No i jeszcze „niewyzwolone” – tę grupę reprezentuje stłamszona przez męża-dupka i teściową-heterę, Anka.

Fabuła jest nawet dość ciekawa, perypetie bohaterek - klasyczne (rozwód, niedojrzały mężczyzna, problemy w pracy, zdradzający mąż i zbuntowana córka) są całkiem zgrabnie prowadzone. Gdyby nie pojawiające się teledyskowe i hałaśliwe dłużyzny (powiewająca włosem Patrycja jadąca skuterem przez pół Warszawy) to całość może byłaby zjadliwa. 

Byłoby również łatwiej ten serial oglądać, gdyby twórcy nie założyli, że widz jest idiotą, albo że pragnie idiotów na ekranie oglądać. Dosłowność bowiem kapie z każdego kadru, suche żarty sypią się jeden za drugim, a prostacka konstrukcja bohaterów obraża jednostki myślące. Nic nie wychodzi poza schemat, nic nie wychyla się poza oczywiste oczywistości. Bo jaka może być przedszkolanka? Wiadomo - ubrana w miękkie swetry i płaskie buty. Bizneswoman musi nie znosić dzieci, nie może również umieć obsłużyć żelazka. Gospodyni domowa musi nosić dres i kraciaste koszule. Jeżeli pokazujemy teściową to psychotycznie wyżywającą się na synowej, natomiast mąż-prawnik to zawsze sukinsyn, zdrajca i drań. To wszystko jasne jak słońce. Widz nie musi myśleć, wystarczy, żeby konsumował ściekające z ekranu kolorowe obrazki.


Anka jest ofiarą przemocy domowej. Pije. Godzi się jednak na noszenie zakupów za teściową i jej obelżywe docinki. Zapewne do czasu jakiegoś Wielkiego Przebudzenia, po którym zacznie się malować, nosić obcasy i chodzić częściej na siłownię (bo właśnie to są emblematy kobiety sukcesu i jej szczęśliwego życia). Kiedy Patrycja dowiaduje się, że nie będzie mogła mieć dzieci, serial nie zwalnia tempa, nie pozwala na refleksję – bohaterka biegnie do galerii handlowej, aby przy dźwiękach skocznej piosenki kupować kolejne superciuszki zapakowane w kolorowe, papierowe torby. 

Nasze bohaterki są pewne siebie, wyraziście zdefiniowane  i otwarte. Prawie jak dziewczyny z Manhattanu, do których najwyraźniej cały czas próbujemy aspirować. Nie wiadomo tylko dlaczego pewność siebie, u nas, musi oznaczać hałaśliwość, nastawienie na sukces – nieuprzejmość, a delikatność – głupotę. Wbrew swoim zachodnim pierwowzorom, w Przyjaciółkach nie uświadczymy chwili powagi czy po prostu smutku. W Seksie w wielkim mieście, poza warstwą komediową, mieliśmy dość pokaźne pokłady refleksji nad związkami, samotnością, rodziną czy karierą.

W Przyjaciółkach cały czas jest zabawnie: dynamicznemu montażowi towarzyszy irytująca wesolutka muzyczka (tak, muzyczka) puentująca każdą scenę. Aktorki (Socha, Liszowska, Stużyńska, Sokołowska) grają tak, jakby potrafiły wykrzesać z siebie po dwie miny na krzyż - mówią podniesionym, dynamicznym głosem okraszonym imponującą prezentacją zębów (Liszowska, Sokołowska) lub lekko zaspanym, aksamitnym tonem ozdobionym rozbieganym, niepewnym wzrokiem (Socha, Stużyńska). Warto dodać, że bohaterki grane przez Sochę i Stużyńską mają dzieci, więc to pewnie zbawienny wpływ macierzyństwa łagodzi głos. 


Wizerunek kobiet prezentowany w Przyjaciółkach jest autentycznie wstrząsający – trochę jak mieszanina Kogla-Mogla i Seksmisji. Są bezrefleksyjnymi, konsumującymi kukiełkami: roszczeniowymi wobec mężczyzn, wrogimi wobec innych kobiet. Są agresywnie dominujące lub skrajnie uległe. Nie ma nic pośredniego. Z ekranu kapie wszechobecny SUKCES – niezdefiniowany, nieokreślony, ale jest. Bo mimo problemów, o alkoholizującej się Ance też można powiedzieć, że jest kobietą sukcesu – ma przecież piękny dom, duży samochód i przyjaciółki, przy których bez wyrzutów sumienia może jeść ciastko po joggingu. Inga, mimo rozwodu zachowuje stoicki spokój i podczas zakupów doradza przypadkowo spotkanym mężczyznom, czym jest „szponder” (eh ci nierozgarnięci mężczyźni!). Wszystkie dziewczyny są s-u-p-e-r, można więc spokojnie konsumować ten bezmyślny i pusty pokaz prowincjonalnej wizji sukcesu, licząc, że też mamy szansę na osiągnięcie podobnego poziomu zajebistości. 

Spektakl Przyjaciółek jest jak oglądanie pokazu mody – przygotowanego na obserwację i prezentację fasady. Widz nie pozna bohaterek, obejrzy ich figury, modele, gazetowe wizerunki „fajnych kobiet” – kolorowo ubranych, jeżdżących samochodami, otwarcie rozmawiających o tych sprawach.

I a propos tego ostatniego – polski sex talk w Przyjaciółkach

Zuza – Pocałował mnie. Nie! To ja go pocałowałam!
Patrycja – ŁAAAAAAAAAAŁ! Z języczkiem?

Miłej niedzieli!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz