Jeśli ktoś jeszcze nie widział – spoilery :)
Niby wszystko w porządku, a
jednak formuła jakby się wypaliła. Od pierwszego sezonu Homeland trudno było się
oderwać, każdy odcinek przynosił nowe, zaskakujące rozwiązania i zmiany. W
drugim twórcy grają tym wszystkim, co stworzyli wcześniej. Nie dostajemy nic
nowego, jedyne zaskoczenie, to pogłębiające się absurdy fabularne, w które
nawet oddani widzowie przestają chyba już wierzyć…
Po Wielkim Finale pierwszego
sezonu (wydalona z pracy Carrie ląduje w szpitalu psychiatrycznym na leczeniu
elektrowstrząsami), drugi rozpoczynamy od krótkiego wglądu w nowe życie
bohaterki. Carrie uczy w szkole dla imigrantów, dba o siebie, ogranicza stres.
Potem jednak staje twarzą w twarz z wyznaniem „Carrie, we need you” i w ciągu
kilku minut znowu ląduje w terenie biegając za cieniem śladu Abu Nazira. Dalej
absurdy mnożą się w tempie geometrycznym – kolejne niesubordynacje Carrie,
które stają się raczej irytujące niż odważne, aresztowanie Brody’ego i jego gra
na dwa fronty, objawiające się znikąd helikoptery, niewidzialni ludzie w
tunelach, łamanie karku podczas pogawędki z żoną przez telefon, porwanie
Carrie, kolejne pełne namiętności ucieczki kochanków czy kret-agent wewnątrz
agentury wysłany przez agenta celem zabicia agenta.
To, co najbardziej uderza to brak nowych danych o bohaterach. Nie dowiadujemy się już
właściwie niczego, czego do tej pory nie wiedzieliśmy. Tak ciekawie budowana postać Brody’ego –
pełna ambiwalencji i nieoczywistych motywacji – w drugiej serii nagle się wyjaśnia.
Nie ma już żołnierza borykającego się z traumami wojny, nie ma męża niepotrafiącego
wpasować się w codzienność – cała warstwa powszedniego udawania zostaje anulowana.
Wzmocniony wątek romansowy klaruje relacje między głównymi bohaterami, ale
w niekonsekwentny sposób, bo dlaczego Carrie reaguje tak nerwowo na myśl,
że to Brody odpowiedzialny jest za finałową bombę, skoro jest w pełni świadoma
jego winy w śmierci wiceprezydenta?
Uczucie Carrie i Brody’ego z
niezdefiniowanej do końca fascynacji ewoluuje w kierunku pełnej oddania, oczywistej
miłości. Miłości, która to ratuje życie Brody’emu (agent, który go oszczędza
twierdząc, że to „zniszczyłoby Carrie”) i nadaje sens życiu Carrie. Są związkiem niekontrolowanym, po przejściach, pełnym pasji i namiętności – dla kontrastu
mamy też Mike’a i Jessicę – porządnych, osadzonych w codzienności i
powinnościach.
Trochę nazbyt oczywista wydaje mi
się także finałowa równoległość zdarzeń. Pogrzeb Waldena – pogrzeb Abu Nazira.
Pierwszy w otoczeniu dwóch setek eleganckich gości, kwiatów i pochwalnych słów.
Drugi – w zawstydzeniu, na statku, w towarzystwie jednego kapłana i państwowych
oficjeli. I bez miejsca pochówku (ciało zostaje zrzucone do wody). Dwóch ludzi,
dwie figury, dwie różne drogi – no właśnie – czy różne (do tego niezwykłego
pytania prowadzą widza twórcy)? Bo wiemy przecież o umowach na sprzedaż rakiet
dla Izraela, wiemy o zgniliźnie moralnej domu Waldenów, która z kolei
kontrastowana jest z prostotą emocjonalną żony Brody’ego – uwypukla się to szczególnie w
momencie tuszowania wypadku spowodowanego przez syna Waldenów – córka i żona
Brody’ego chcą się zgłosić na policję i oczyścić sumienie. Waldenowie płacą
rodzinie ofiary i zapominają o wszystkim.
Mamy więc ciągłe kontrasty, odbicia i proste odniesienia. Aby widz spokojny, porównanie dostaje na talerzu.
![]() |
rozmowa Carrie i Abu Nazira uderza dosłownością i prostotą przekazu "wy walczycie dla pieniędzy, my dla idei" |
W zetknięciu z ciekawym i
stonowanym Wrogiem numer jeden Kathryn Bigelow (porównanie fabularnie
uzasadnione) druga seria Homeland wydaje się irytującą opowiastką, z banalnie stopniowanym
napięciem czy hiperbolizacją prowadzącą do zupełnie bezsensownych konsekwencji
(finałowa ucieczka Brody’ego).
Cały czas oglądamy ciekawą emanację
strachów USA, ale druga seria Homeland wygląda niestety już jak gra komputerowa
z prostymi manewrami a nie rozgrywka interesów realnych ludzi, którzy mogą
zrujnować życie innych ludzi, co tak znakomicie prowadzone było w pierwszej
serii. I jedyne co w całej tej opowieści jeszcze choć trochę porusza to
zwijający się z nerwów i opresji Brody. Nieznacząca jednostka, która przegrywa
w starciu z interesami korporacji i ideologii. Żołnierz, który nikogo nie
interesuje, z wyjątkiem zysku, jaki może wygenerować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz