niedziela, 3 lutego 2013

Misja Afganistan



Wojna w telewizji, czyli powtórka z pancernych bez psa.
 


Kilka słów, gwoli porządku i sumienności, bo o czym pisać w zasadzie za bardzo nie ma.

Jesteśmy w Afganistanie, w bazie polskiego wojska. Oddziałem od niedawna dowodzi podporucznik Konaszewicz (piękny Paweł Małaszyński w okularach) - chwilowo jeszcze bez poważania wśród załogi. Pomimo początkowych trudności szybko zyskuje uznanie i gromadę wiernych druhów. Wśród jego żołnierzy są ojcowie z problematycznymi dziećmi, single, bracia szukający zemsty lub skłóceni z rodziną. Każdy inny, każdy wyjątkowy, a wszyscy połączeni w jednym celu. Waleczni, heteroseksualni, porządni mężczyźni. 

Misja Afganistan jest…do zniesienia. Opowieść momentami toczy się wartko, ale większość odcinków jest zwyczajnie nudna i widać, ze scenarzyści nie wiedzą, czym zapełnić czas. Wojsko okazuje się superfajną instytucją pełną inteligentnych i dowcipnych facetów, którzy nie przeklinają. Zamiast tego chętnie uprawiają jogging, czytają Koran czy słuchają muzyki. Poza tym wolno im się bać. Wolno im być w wojsku dla pieniędzy a nie dla idei. 
Męcząca okazała się tym razem także i muzyka. Bartosz Chajdecki – autor ścieżki dźwiękowej m.in. do Czasu Honoru – tym razem błądzi gdzieś między elektronicznymi, lirycznymi i hałaśliwymi pseudo-rockowymi kawałkami. Warto także pogratulować genialnej postprodukcji, że te "mocniejsze" fragmenty zostały bardzo oryginalnie podłożone w bardzo dynamicznych momentach akcji – chłopcy wyskakują z helikoptera, chłopcy pakują plecaki przed akcją, chłopcy się gotują do działania. 


I wszystkie te nudy, głupotki i bezsensy jakoś się toczą w znośnym rytmie chłopięcych zabaw na wojnie. Najgorsze jednak czeka nas dopiero pod koniec. kiedy to ucieleśnia się koszmar. Pani porucznik Winnicka (Ilona Ostrowska) zastępuje Konasza i przed 45minut, czyli jeden odcinek, ma władzę. Bardzo szybko pożałowałam początkowego entuzjazmu. I prawdę mówiąc, chyba lepiej już w ogóle nie pokazywać kobiet, niż pokazywać w taki sposób. Wątek okazał się niestety głęboko żenujący, sztampowy i naiwny.

Otóż, jak tylko dowódcą zostaje kobieta od razu pojawia się „intymny” problem do rozwiązania. Nie ma terrorystów, porwań, mostów, które trzeba ochraniać – od razu pojawia się Skrzywdzona Kobieta. A jak wiadomo kobieta najlepiej drugą kobietę zrozumie, a „prawdziwymi” problemami zajmować się będą mężczyźni. Nie wiem, czy powinnam wysłać do twórców list z podziękowaniem za pochylenie się nad kobiecymi sprawami w tak finezyjny – podwójny sposób, ale może to zrobię.

I ten banalny podział można by jeszcze jakoś przyjąć z zaciśniętymi zębami, gdyby nie żenująca naiwność opowieści. I głupota bohaterki. Kiedy Winnicka wkracza do akcji, udowadnia, że rzeczywiście lepiej, aby wojskiem zarządzali mężczyźni. Ona podejmuje decyzje emocjonalnie, intuicyjnie, bez przemyślenia (dla kontrastu z rozsądnymi kolegami). Na przykład wbiega na spotkanie starszyzny w zabitej dechami i pełnej kóz w afgańskiej wiosze (była uprzedzona, że mężczyźni nie chcą rozmawiać z kobietą) i z przejętą miną wykrzykuje „jak możecie być tacy okrutni” itp. Chodzi też i sapie wśród kolegów głębokie myśli pokroju „mamy XXI wiek, przecież nie trzeba być już dziewicą do ślubu, o co im chodzi”.


W ogóle warto zwrócić uwagę, że wizerunek kobiet w Misji Afganistan jest co najmniej niezbyt przychylny. Kim bowiem są kobiety? Sanitariuszkami, żołnierkami zajmującymi się samotnymi kobietami, zaborczymi kochankami czy głupimi (tak, głupimi) żonami (jakże innymi od aktywnych, zdeterminowanych bohaterek Army Wives). Bo jak inaczej opisać małżonkę Zbója (świetny Eryk Lubos), która bez względu na okoliczności rzuca do niego fochy przez telefon nie słuchając nawet co ten ma do powiedzenia. Świat obu płci jest wyraźnie rozdzielony, nawet jeżeli (w założeniu) zmierzają do jednego celu. Kobiety nie rozumieją mężczyzn, ich zadań i obciążeń jakim podlegają. Kobiety zajmują się sprawami wewnętrznymi – prywatnymi, nawet jeżeli są wojskowymi. 

Druga masakra, której nie sposób pominąć, to finał. Wracający z misji żołnierze dowiadują się, że rzekomo wymordowali niewinnych cywilów podczas jednej z ostatnich akcji. Pojawiają się dziennikarze, kamery, nieżyczliwi przechodnie i sprawa w sądzie. Przez głowę przemknęła mi śmiała myśl, że może teraz – na koniec sezonu – zmieni się charakter opowieści, a ta cała dotychczasowa beztroska miała jakiś cel i sens! Na pewno przecież ten wcześniejszy spokój i niefrasobliwość zmienią się, kiedy opowieść jakoś odwołuje się do Nangar Khel. Niestety, serialowe nawiązanie sprowadza się do kilku napiętych min, zapewnień o niewinności i odsunięciu sprawy sądowej na trzeci plan. Na pierwszy wysuwa się wówczas wątek romansowy, a cała historia kończy się ślubem. 

Wielka szkoda, że udział polskich sił zbrojnych w Afganistanie został podsumowany przez naszych twórców w tak bezmyślny i nietwórczy sposób. Szkoda, że nawet jako rozrywka serial okazał się marny, bo pełno tu scenariuszowych dziur, dłużyzn, nudy, marnych dialogów, nielogiczności czy naiwności. 

No i te kobiety. Nieszczęśnie niemądre, rozkokoszone w swoich prywatnych światach emocji i  wyobrażonych problemów. Jak dobrze, że czuwają nad nimi spokojni, doświadczeni życiem mężczyźni w mundurach. Nawet nad panią porucznik (nad nią to nawet dwóch), która zamiast kariery dostanie złoty krążek wciśnięty na rękę i z uśmiechem powita szczęśliwą, domową przyszłość. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz