Wojna w telewizji, czyli powtórka
z pancernych bez psa.
Kilka słów, gwoli porządku i
sumienności, bo o czym pisać w zasadzie za bardzo nie ma.
Jesteśmy w Afganistanie, w bazie
polskiego wojska. Oddziałem od niedawna dowodzi podporucznik Konaszewicz
(piękny Paweł Małaszyński w okularach) - chwilowo jeszcze bez poważania wśród
załogi. Pomimo początkowych trudności szybko zyskuje uznanie i gromadę
wiernych druhów. Wśród jego żołnierzy są ojcowie z problematycznymi dziećmi,
single, bracia szukający zemsty lub skłóceni z rodziną. Każdy inny, każdy
wyjątkowy, a wszyscy połączeni w jednym celu. Waleczni, heteroseksualni,
porządni mężczyźni.
Misja Afganistan jest…do zniesienia. Opowieść momentami toczy się
wartko, ale większość odcinków jest zwyczajnie nudna i widać, ze scenarzyści nie
wiedzą, czym zapełnić czas. Wojsko okazuje się superfajną instytucją pełną
inteligentnych i dowcipnych facetów, którzy nie przeklinają. Zamiast tego
chętnie uprawiają jogging, czytają Koran czy słuchają muzyki. Poza tym wolno im
się bać. Wolno im być w wojsku dla pieniędzy a nie dla idei.
Męcząca okazała się tym razem także i muzyka. Bartosz Chajdecki – autor ścieżki dźwiękowej m.in.
do Czasu Honoru – tym razem błądzi gdzieś między elektronicznymi, lirycznymi i hałaśliwymi
pseudo-rockowymi kawałkami. Warto także pogratulować genialnej
postprodukcji, że te "mocniejsze" fragmenty zostały bardzo oryginalnie podłożone w
bardzo dynamicznych momentach akcji – chłopcy wyskakują z helikoptera, chłopcy
pakują plecaki przed akcją, chłopcy się gotują do działania.
I wszystkie te nudy, głupotki i
bezsensy jakoś się toczą w znośnym rytmie chłopięcych zabaw na wojnie. Najgorsze
jednak czeka nas dopiero pod koniec. kiedy to ucieleśnia się koszmar. Pani porucznik
Winnicka (Ilona Ostrowska) zastępuje Konasza i przed 45minut, czyli jeden
odcinek, ma władzę. Bardzo szybko pożałowałam początkowego entuzjazmu. I
prawdę mówiąc, chyba lepiej już w ogóle nie pokazywać kobiet, niż pokazywać w
taki sposób. Wątek okazał się niestety głęboko żenujący, sztampowy i naiwny.
Otóż, jak tylko dowódcą zostaje
kobieta od razu pojawia się „intymny” problem do rozwiązania. Nie ma terrorystów,
porwań, mostów, które trzeba ochraniać – od razu pojawia się Skrzywdzona
Kobieta. A jak wiadomo kobieta najlepiej drugą kobietę zrozumie, a
„prawdziwymi” problemami zajmować się będą mężczyźni. Nie wiem, czy powinnam
wysłać do twórców list z podziękowaniem za pochylenie się nad kobiecymi sprawami w tak finezyjny – podwójny sposób, ale może to zrobię.
I ten banalny podział można by
jeszcze jakoś przyjąć z zaciśniętymi zębami, gdyby nie żenująca naiwność
opowieści. I głupota bohaterki. Kiedy Winnicka wkracza do
akcji, udowadnia, że rzeczywiście lepiej, aby wojskiem zarządzali mężczyźni. Ona
podejmuje decyzje emocjonalnie, intuicyjnie, bez przemyślenia (dla kontrastu z
rozsądnymi kolegami). Na przykład wbiega na spotkanie starszyzny w zabitej
dechami i pełnej kóz w afgańskiej wiosze (była uprzedzona, że mężczyźni nie
chcą rozmawiać z kobietą) i z przejętą miną wykrzykuje „jak możecie być tacy
okrutni” itp. Chodzi też i sapie wśród kolegów głębokie myśli pokroju „mamy XXI
wiek, przecież nie trzeba być już dziewicą do ślubu, o co im chodzi”.
W ogóle warto zwrócić uwagę, że
wizerunek kobiet w Misji Afganistan jest co najmniej niezbyt przychylny. Kim
bowiem są kobiety? Sanitariuszkami, żołnierkami zajmującymi się samotnymi
kobietami, zaborczymi
kochankami czy głupimi (tak, głupimi) żonami (jakże innymi od aktywnych,
zdeterminowanych bohaterek Army Wives).
Bo jak inaczej opisać małżonkę Zbója (świetny Eryk Lubos), która bez względu na
okoliczności rzuca do niego fochy przez telefon nie słuchając nawet co ten ma
do powiedzenia. Świat obu płci jest wyraźnie rozdzielony, nawet jeżeli (w
założeniu) zmierzają do jednego celu. Kobiety nie rozumieją mężczyzn, ich zadań
i obciążeń jakim podlegają. Kobiety zajmują się sprawami wewnętrznymi –
prywatnymi, nawet jeżeli są wojskowymi.
Druga masakra, której nie sposób
pominąć, to finał. Wracający z misji żołnierze dowiadują się, że rzekomo
wymordowali niewinnych cywilów podczas jednej z ostatnich akcji. Pojawiają się
dziennikarze, kamery, nieżyczliwi przechodnie i sprawa w sądzie. Przez głowę
przemknęła mi śmiała myśl, że może teraz – na koniec sezonu – zmieni się
charakter opowieści, a ta cała dotychczasowa beztroska miała jakiś cel i sens! Na
pewno przecież ten wcześniejszy spokój i niefrasobliwość zmienią się, kiedy
opowieść jakoś odwołuje się do Nangar Khel. Niestety, serialowe nawiązanie sprowadza się do kilku napiętych min, zapewnień o
niewinności i odsunięciu sprawy sądowej na trzeci plan. Na pierwszy wysuwa się
wówczas wątek romansowy, a cała historia kończy się ślubem.
Wielka szkoda, że udział polskich
sił zbrojnych w Afganistanie został podsumowany przez naszych twórców w tak
bezmyślny i nietwórczy sposób. Szkoda, że nawet jako rozrywka serial okazał się
marny, bo pełno tu scenariuszowych dziur, dłużyzn, nudy, marnych dialogów,
nielogiczności czy naiwności.
No i te kobiety. Nieszczęśnie
niemądre, rozkokoszone w swoich prywatnych światach emocji i wyobrażonych problemów. Jak dobrze, że czuwają
nad nimi spokojni, doświadczeni życiem mężczyźni w mundurach. Nawet nad panią porucznik
(nad nią to nawet dwóch), która zamiast kariery dostanie złoty krążek wciśnięty
na rękę i z uśmiechem powita szczęśliwą, domową przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz