Wiele było już filmów o
duszach zagubionych w niewłaściwych ciałach. O upokorzeniach, niemożliwości
ucieczki, konfuzjach społecznych i porażkach osobistych. W Hit&Miss, 6odcinkowej historii o transseksualnym ojcu, wydaje
się, że mamy nieco inną opowieść.
Dalej będzie też bez tkliwości – trochę strzałów, sporo krwi, nieco seksu i wulgaryzmów. Ot, życiowa opowieść. I sporo przejażdżek samochodowych z papierosem w ustach.
Mia jest płatną zabójczynią. Co jakiś czas, od sympatycznie wyglądającego szefa, Eddie’go, dostaje teczkę a w niej informacje o przyszłym denacie. Pewnego dnia, dociera do niej wiadomość, że jej dawna partnerka nie żyje, a ona powinna zająć się swoim synem. Poczętym, gdy Mia jeszcze była Ryanem.
Mia dociera do domu byłej
przyjaciółki i zastaje tam nie tylko swojego synka, ale i trójkę jego
rodzeństwa, zadłużoną hipotekę, wszechpanujący bałagan i rozkład. Dość szybko wchodzi w ten układ, ale na
swoich zasadach. Ciągle znika bez śladu, nieszczególnie interesuje się tym, co
dzieci jedzą, czy chodzą do szkoły. Nie opowiada się kiedy i czy wróci. Mia klei
swoją patchworkową rodzinę mając podwójną moc i uosabiając nieomal to, co
najlepsze w obu płciach. Stara się zapewnić dzieciom bezpieczeństwo i opiekę, choć tę ostatnią także z
potknięciami. Kto stanie na jej drodze zostanie unicestwiony albo zassany w wielki, samonapędzający się byt zwany rodziną. Posklejaną i pełną
dziwactw.
Nowy dom Mii, jest zniszczony i
niezadbany, po podwórku ganiają kury, na ganku suszy się pranie, a nieopodal w
błocie tarzają się prosięta. Dzieci noszą dziwne i niejakościowe ubrania (jakże
kontrastujące z garderobą nowej opiekunki) i nawet pogoda (zwłaszcza na
początku) okazuje się niewdzięczna – jest szaro, buro i ponuro. Mia na tym
smutnym, normatywnym tle rozkwita. Zawsze fenomenalnie ubrana, z perfekcyjnie
ułożonymi włosami, pomalowanymi paznokciami, atrakcyjna, w pełni kobiecego
rynsztunku. 200% cukru w cukrze. Bez krzty toporności. To wszystko okraszone
lekko melancholijnym spojrzeniem Sevigny znad dymiącego papierosa.
Hit&Miss finalnie skręca w
kierunku opowieści o tym, że rodzina to nie więzy krwi, że wszystko można
posklejać i wzajemnie pomóc sobie w codziennych udręczeniach. Niestety Mia
trochę za bardzo się rozmywa – im więcej czasu spędza budując dom, tym trudniej
wykonywać jej pracę.
Chciałaby wycofać się z „interesu”,
ale wie, że nie ma co ze sobą zrobić (podkreśla, że społecznie nie istnieje,
nie może nawet zakupić domu na własne nazwisko), ale ten konflikt także nie
buduje napięcia. Im dalej idziemy, tym sprawy zdają się bardziej klarować. W
ogóle nie jest także zarysowany problem operacji, która z przyczyn finansowych
odpływa w nieokreśloną przyszłość. W połączeniu z agresją do samej siebie
(opluwanie odbicia w lustrze, bicie genitaliów) zdaje się to lekko
niekonsekwentne.
Inność głównej bohaterki nie wychodzi także poza mury odseparowanego domu
i ludzi z nim związanych. To niezbyt logiczne, bo o nieokreślonej
tożsamości Mii dowiadują się osoby postronne (znajomi dzieci) – jakim więc sposobem
ta informacja nie dociera do wsi? Rozumiem, że brytyjska wieś to nie to samo,
co polska, gdzie obecność takiego DZIWAKA podgrzałaby atmosferę, no ale mimo
wszystko czy jest aż tak postępowa, że „trans” już nie robi wrażenia?
Opowieść pod koniec zwalnia i łagodnieje,
ale ponieważ serial ma tylko 6 odcinków, historia Mii zamyka się dość zgrabnie.
Hit&Miss balansuje między surową historią kryminalną, genderowymi
(choć niezbyt odkrywczymi) refleksjami i perypetiami osobistymi bohaterów, dzięki czemu fabuła pozostaje
cały czas zróżnicowana i zaskakująca. Jednosezonową produkcję SkyAtlantic, na
pewno warto obejrzeć – dla historii opowiedzianej bez uciekania się do kampu,
dla Sevigny i dla Sevigny z penisem (na który bardzo narzekała, określając go
jako niewygodny). W lutowym numerze Cahiers du cinéma opublikowano dość potężny
wywiad z aktorką, w którym narzeka trochę na odrzucenie przez kino. Jeżeli to
odrzucenie będzie skutkować takimi wyborami jak Hit&Miss, możemy się tylko
cieszyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz