czwartek, 9 maja 2013

Ragnar Kjartansson / Vienna Gallery Weekend



Wiedeń jak zawsze okazał się piękny, niezawodny i wspaniały. Bzy już kwitną, pod Karolem Boromeuszem już leje się piwo (aczkolwiek  kulturalnie, cichutko i bez ekscesów), a miasto przyzwyczaja się do wyższych temperatur. 


Oprócz znanych i utartych ścieżek trafiłam tym razem i na nową rzecz.  Vienna Gallery Weekend, czyli cykliczne (to już piąta edycja) wydarzenie zrzeszające niewielkie galerie współczesne z serca miasta, które (choć czasem trudno dostępne) przez te konkretne trzy dni (3-5.05) są otwarte dla wszystkich zwiedzających od rana do wieczora. W akcji bierze udział ponad 30 galerii, gęsto usianych wokół Ringu.
Obejrzeć można było wszystko – od rzeźb i malarstwa, przez video, aż do performance’u. Większość prezentowanych artystów to raczej młode osoby, jeszcze poza mainstreamem wystawienniczym. Kilka nazwisk zanotowałam, kilka już mi uleciało z pamięci.  

Wracając jednak do tych bardziej znajomych już miejsc, w Thyssen Bornemisza Contemporary Art po raz kolejny czekał imponujących rozmiarów spektakl video - Ragnar Kjartansson i jego Visitors
Kilkoro muzyków, wielki dom Rokeby Farm w Barrytown (Nowy Jork) i jedna piosenka. Grana wspólnie i przez każdego z osobna. W innym pomieszczeniu, na innym instrumencie. Piosenka, czy też raczej zaśpiew, powtarzany na różne sposoby przez ponad 60minut. Once again I fall into my feminine ways.


Cała przestrzeń galerii wypełniona została wysokimi na ponad 2,5 metra ekranami, na których wyświetlane były kolejne części składowe video-performance’u Kjartanssona. Visitors, to film video składający się z 9 różnych obrazów, filmowanych jednocześnie w różnych miejscach, w tym samym czasie. Kjartansson, powołujący się w wywiadach na Stockhausena, po raz kolejny eksploatuje możliwości muzyki przestrzennej i tym razem robi to na ekranie.
Każdy z obrazów istnieje samodzielnie, najważniejszy sens nadaje tu współobecność melodii płynących z innych ekranów. To dźwięk jest elementem spajającym, wypełniającym znaczenie i nadającym emocje, obraz jest wtórny, niespójny, pokawałkowany. Kamera pozostaje cały czas statyczna: to ponad 60 minut, nieruchomych ujęć przez część czasu niewypełnionych w ogóle obecnością człowieka (przed końcem muzycy odchodzą ze swoich stanowisk, najpierw gromadzą się w jednym pokoju, potem wychodzą z domu) pozostawiając na pastwę odbiorcy czysty, nieruchomy obraz. Całe wydarzenie filmowane jest jednocześnie w kilku pomieszczeniach. Nikt nie ukrywa tu świadomości istnienia kamery – każdy z muzyków jest dokładnie okablowany, wyposażony w stosowne wzmacniacze i mikrofony, widzimy także jak na koniec wydarzenia jeden z nich powraca po kolei do każdego pomieszczenia i zbliża się do kamery, aby ją wyłączyć.
Kjartansson miksuje kilka estetyk – koncertowego live streamingu, home movie (mam na myśli raczej samą ideę home movie, jako filmu robionego w domu, intymnie, ze świadomością kamery, a nie estetyki wizualnej, która w tym przypadku jest akurat odmienna), performance’u.
Muzycznie, islandzki artysta odwołuje się, jak sam to określa, do „melodii romantycznej desperacji”. Podkreśla także, że piosenka celowo jest niezwykle prosta. Kjartansson w jednym z wywiadów zaznaczył: Muzycy często pozują, jacy to są inteligentni, jacy obyci „słucham Schoenberga, Stockhausena”, a potem idę do ich domów i widzę na wierzchu zgoła inne nagrania!. Melodia jest rzeczywiście prosta jak drut i kontemplacja Visitors dłużej niż pół godziny może być już nużąca. W kółko powtarzane, jak mantra, słowa bardzo szybko zaczyna się samemu nucić i nawet subtelne polifonie nie utrudniają odbiorcy tego zadania. 

Visitors kojarzą mi się z brytyjskimi filmami, w których grupa przyjaciół zamieszkuje wspólnie stare, nieco tajemnicze, gmaszysko, razem spędza czas, tak naprawdę nic nie robiąc poza piciem alkoholu i kontemplacją zieloności ich wolnego czasu. W ostatniej scenie video Kjartanssona bohaterowie/występujący odchodzą w dal, spacerując po pięknej soczystej trawie, piją wino, a autor biega z gitarą kompletnie nago. Prawdziwie sielski obrazek.

Ragnar Kjartansson jest islandzkim artystą, muzykiem, performerem. W 2010 roku reprezentował swój kraj na weneckim Biennale. Jednym z charakterystycznych cech jego twórczości jest intymność przejawiająca się zarówno np. we współpracownikach (w Visitors są to jego przyjaciele-muzycy, w Me and my mother jest to jego matka, w Song są to siostrzenice, występuje także z żoną) jak i formie - czyli mamrocząco, kojącym powtarzaniu tych samych fraz, co przypomina bardo domowe śpiewanie, kiedy z zasłyszanej piosenki w radiu zrozumie się tylko jedną linijkę refrenu i powtarza ją potem w kółko (Visitors, Song, Piece for eight guitarists). 

Ragnar Kjartansson


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz