O drodze po najwyższe stanowiska.
Polityka to dość wdzięczny temat
filmowy. Po intensywnym seansowaniu się House of cards sięgnęłam po kilka
innych tytułów traktujących o wspomnianym temacie.
Drugi sezon Bossa, choć nie tak
dobry jak pierwszy – bo wątki nie są tak dobrze prowadzone, bo za dużo
halucynacji głównego bohatera, bo choroba jako konstrukt fabularny nieco
słabnie – i tak trzyma poziom. Zrealizowany oczywiście w tej samej manierze co
część pierwsza, są więc i za bliskie kadry i utrzymana szaro-beżowa kolorystyka.
Choć w pierwszym sezonie tożsamość miasta wydawała mi się nieco stłumiona, w
drugim, kiedy to ukonstytuowała się już estetyka opowieści zdaje się, że
portretowane Chicago nabiera nieco więcej charakteru. Jest miastem
nieprzystępnym, odmawiającym współpracy. Patrząc na nie trudno właściwie
stwierdzić, o co burmistrz Kane tak walczy, ale podsumowuje to jednym zdaniem „To
moje miasto”.
Niezbyt satysfakcjonująco
prowadzony jest znów wątek choroby głównego bohatera. Co jakiś czas pojawia się
jakieś zasłabnięcie, drżenie i spora ilość halucynacji. Tym razem nieco kanalizujących
się w seksualne fantazje na temat nowej pracowniczki.
To, co najciekawsze to gotowość
na wszelkie niegodziwości w celu zdobycia władzy. Kane, żyjący z bombą tykającą
we własnej głowie, nie ma już nic do stracenia. Jest gotów umieścić córkę w
więzieniu, aby poprawić wizerunek. Podejrzewamy go nawet o zlecenie
postrzelenia żony. Wszystko dla poprawiania własnego wizerunku. Kane, w przeciwieństwie do
bohaterów kolejnych seriali, jest gotów naprawdę na wszystko. Jedyną świętością
jest dla niego władza i miasto, o które walczy. W drodze po trofeum bliżej mu do
antycznych szalonych cezarów, niż do Franka Underwooda, który na jego tle wydaje się dość łagodnym człowiekiem.
O House of cards piszę w innym
miejscu, więc teraz już tylko kilka słów. W porównaniu z rapatym, nawet
chwilami łamiącym się Bossem, to jakaś forma poematu o władzy w starym stylu.
Wszyscy są piękni, eleganccy, a jad sączy się zza wybielonych i równych zębów. Perfekcyjna
realizacja wszelkie niegodziwości głównego bohatera jakoś łagodzi.
Underwood pożąda władzy, ale pewnych granic nie przekracza. Jedną z nich jest pełen mocy związek z żoną. Małżeństwo jest dla niego istotnym
punktem odniesienia, choć żyją z Claire w dość nowoczesnym związku. Większość
decyzji podejmują wspólnie. Siadają wieczorami przy oknie, palą wspólnego
papierosa i snują plany przejęcia władzy nad światem. W ich relacji znajduje się nawet miejsce na kochankę, o ile może się przydać w realizacji celu. Zaś nieproszony kochanek znika, jak tylko kończy się czas zabawy i trzeba zewrzeć małżeńskie szyki i stanąć wspólnie do dalszej walki.
Underwoodowie, ucieleśnieni przez fenomenalny duet Kevina Spacey i Robin Wright, choć oboje dość nikczemni, interesowni i bezkompromisowi, wiedzą, że we dwójkę są silniejsi niż w pojedynkę. A drobne potknięcia na tej drodze w zasadzie nie mają znaczenia.
Underwoodowie, ucieleśnieni przez fenomenalny duet Kevina Spacey i Robin Wright, choć oboje dość nikczemni, interesowni i bezkompromisowi, wiedzą, że we dwójkę są silniejsi niż w pojedynkę. A drobne potknięcia na tej drodze w zasadzie nie mają znaczenia.
Kolejna produkcja
to 4odcinkowy zaledwie Secret State. Niewielka, brytyjska produkcja oparta na
podstawie książki Chrisa Mullina A Very British Coup. I aż dziw bierze, że ten
miniserial nie został jeszcze w polskiej telewizji wyemitowany. Akcję
rozpoczyna bowiem katastrofa samolotu premiera na terenie obcego mocarstwa, potem
mamy przetrzymywanie ciał i utrudnianie badań przez tajemniczą korporację
Petrofex. Brzmi dziwnie znajomo.
W przeciwieństwie do burmistrza Kane’a
czy kongresmena Underwooda – egoistycznych i zepsutych urzędników - premier,
Tom Dawkins, jest prawdziwym ostatnim sprawiedliwym. Choć obdarzony zmęczonym i
nieco zrezygnowanym obliczem Gabriela Byrne’a, nosi w sobie wielką moc i odwagę,
to człowiek etosu. Na jego głowie piętrzy się problem niewyjaśnionej katastrofy
samolotu i tajemniczego wybuchu w fabryce. Czy te sprawy coś łączy? Czy za
wszystkim stoi jedna, wroga organizacja?
Teorie spiskowe mnożą się na
potęgę, podsłuchy, MI6, śmierci Tych-Którzy-Wiedzą i ukrywanie Prawdy przed
premierem to chleb powszedni Secret State. Premiera otaczają persony wyjątkowo
nikczemnej kondycji moralnej, nadzieja jedynie w Dawkinsie. Premierowi nie
zależy na władzy – sięga po nią niemal przypadkowo. Trzyma się stanowiska nie
dla osobistych korzyści, ale by przeprowadzić do końca obowiązki, których się
podjął. Wyjaśnić sprawę tajemniczego wybuchu i zadośćuczynić poszkodowanym.
I wprawdzie wszystko tu niby jest
poprawne i w miarę zgrabnie opowiedziane, to jednak dobrze, że Secret State ma
jedynie 4 odcinki. Po drugim, kiedy ukształtowała się już w pełni narracja i
fabuła, w zasadzie wszystko było już jasne. Politycy są zepsuci i działają na
pasku złych korporacji (zły bankowiec do premiera: „Moglibyśmy cię sprzedać i kupić,
więc ciesz się ze przynajmniej coś obiecujemy”), jedyny blask dobra bije od
premiera Dawkinsa. Wprawdzie twórcy próbują (niezbyt udolnie) odbrązowic
bohatera, wyciągając z przeszłości jakąś nieudaną akcję w jakimś wojsku na
jakiejś wojnie, ale finalnie niewiele z tego wynika.
Spore nadzieje wiązałam także z
6odcinkowym Political Animals, tym bardziej że twórcy inspirowali się dość mocno historią rodziny Clintonów. Ponieważ jak dotąd nie udało mi się przekonać do
Commander in chief, liczyłam, że tu spotkam wreszcie jakąś intrygującą postać
kobiecą. Jak bardzo się myliłam.
Political Animals to niewielka
produkcja, którą ratuje jedynie obecność dwójki aktorów, na których naprawdę
patrzy się tu z przyjemnością – Sigourney Weaver w roli pani kongresmen i Ciaràn
Hinds, jako były prezydent. Rozgrywek o władzę w serialu niestety jak na
lekarstwo, oglądamy głównie perturbacje rodziny naznaczonej polityką i życiem
wystawionym na obiektywy fotoreporterów.
Zaczyna się całkiem nieźle - główna bohaterka przegrywa partyjne wybory prezydenckie i postanawia wystąpić o rozwód. Dostajemy kilka retrospekcji, kiedy możemy przyjrzeć się, jak pan prezydent przyrzeka żonie "I did not have sex with that woman!", tylko po to żeby chwilę później jednak potwierdzić "no zdarzyło się cukiereczku". Tak. Niestety kolejne odcinki powtarzają początkowe schematy i niewiele do tego tygla nowego wprowadzają.
Zaczyna się całkiem nieźle - główna bohaterka przegrywa partyjne wybory prezydenckie i postanawia wystąpić o rozwód. Dostajemy kilka retrospekcji, kiedy możemy przyjrzeć się, jak pan prezydent przyrzeka żonie "I did not have sex with that woman!", tylko po to żeby chwilę później jednak potwierdzić "no zdarzyło się cukiereczku". Tak. Niestety kolejne odcinki powtarzają początkowe schematy i niewiele do tego tygla nowego wprowadzają.
Niestety los rodziny nie okazuje
się tak fascynujący, jak oczekiwano – autorzy silą się na potęgę, co chwilę
racząc widza jakimś strasznościami – a to syn narkoman, synowa bulimiczka,
babcia alkoholiczka, a były prezydent dziwkarz. Blaskiem jaśnieje jedynie główna
bohaterka – Elaine – gotowa do poświęceń, ambitna, odważna, szczera. W niej
jedynej nadzieja i szansa. Zarówno dla przesiąkniętej zgnilizną rodziny jak i
Stanów Zjednoczonych.
I w tej prostocie i telenowelowej
jakości może dałoby się znaleźć jeszcze jakąś przyjemność, ale Political
Animals wbija ostatecznie widzowi nóż w plecy w odc. 6 słowami Elaine, która wycofuje
się z wyborów stwierdzając, że jest „przede wszystkim kobietą” i musi się zająć
dziećmi bardziej niż sobą. Na szczęście dobry los wie lepiej, co dla kobiety i
kraju lepsze, bo kilka chwil po tym rodzinnym wyznaniu rozbija się samolot prezydencki
(!), a władzę przejmuje Zły Wiceprezydent. Sigourney będzie więc MUSIAŁA kandydować.
Wbrew swojej woli i powołaniu do życia w rodzinie.
Tak czy owak, trudno wielki i źle
rozegrany finał komentować. Cieszyć się można faktem, że serial wznowiony nie będzie.
Po tych kilkunastu godzinach z
politykami na ekranie bez wątpliwości mogę powiedzieć, że nic chyba nie wbiło
mi się w pamięć silniej niż Boss. Ze wszystkimi jego wadami, okazał się
najciekawszą, najbardziej bezkompromisową opowieścią o pożądaniu władzy. O
miłości do wizji własnego siebie porządkowanej przez upragnione stanowisko, bez
oglądania się na innych, rodzinę czy zasady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz