I gdyby nie jej zmartwiała mina byłoby
naprawdę bardzo dobrze. Zastygła w grymasie nie-wiem-co-dalej-grać Gillian Anderson to jedyna
kruchość nastrojowego The Fall – pięcioodcinkowego serialu kryminalnego BBC
Two i RTE One.
Od początku wiadomo wszystko.
Kto zabił. Lub raczej - zabija. Znamy i oglądamy sprawcę (Jamie Dornan). Z drugiej strony obserwujemy
działania policji. Rozbitej na dwa fronty. Jeden – reprezentowany przez komisarz Gibson
(Gillian Anderson) - oddany rozwikłaniu sprawy, drugi – uosobiony przez
komendanta głównego – uwikłany w polityczne rozgrywki. Ta trójdzielna nić
prowadzi widza od pierwszych chwil serialu aż do finału – co warto podkreślić –
otwartego.
Z trzech opowieści najciekawsza i
najbardziej przykuwająca uwagę jest historia zbrodniarza. Trzydziestokilkuletni
Paul zakrada się do domów samotnych kobiet - przeszukuje szuflady z bielizną, odcina kokardki ze staników, kradnie zdjęcia, dotyka najintymniejszych
przedmiotów. Potem znika, aby powrócić drugi i ostatni raz. Za dnia to „normalny”
mężczyzna. Odbiera dzieci z przedszkola, kocha się z żoną, nudzi się w pracy. Nie
wyróżnia się niczym szczególnym. Może poza napięciem, które stale od niego
emanuje. Połączone z dziwną nieobecnością. Nawet dzieci, które zapewne kocha,
pozostają gdzieś obok. Gdzieś, dokąd dostęp otrzymują jedynie ofiary – na kilka
chwil przed śmiercią. Bo morduje je bez kominiarki. Patrząc prosto w oczy.
Ponieważ zapewne śledztwo nie
byłoby dla (posiadającego wszelką wiedzę) widza wystarczająco atrakcyjne uwagę
skupiono na drobnych elementach szukania sprawcy. Przyglądamy się angażowaniu kolejnych
jednostek policji, wprowadzaniu na miejsce zbrodni ludzi w specjalnych
kombinezonach, zdejmowaniu pyłków z ubrań. Brak tu sensacyjnej zabawy
w pościg i coraz ciaśniej zapętlające się ścieżki zdarzeń. Opowieść pozostaje w klimacie
kontemplującym dokonane wydarzenia.
Wątek politycznego zapętlenia
okazał się zupełną pomyłką. Niewiele z niego wynika, poza oczywistymi
stwierdzeniami, że policja uwikłana jest w politykę, polityka miesza się z
kryminałem, a kryminał rozlewa się po mieście. Szkoda także, że postać komisarz
Gibson jest tak bardzo enigmatyczna. Nie tajemnicza, ale zwyczajnie nieinteresująca. Doskonale rozumiem, że jest
jedynie soczewką przez którą spoglądamy na świat przedstawiony (warto dodać, że
została specjalnie wezwana do Belfastu w sprawie omawianego seryjnego zabójcy), pozostaje
więc konsekwentnie nijaka, ubrana w nienagannie białe koszule i niewielkie obcasy, ale to jednak za mało jak na bohaterkę przewodnią opowieści kryminalnej. Akuratna,
adekwatna i nudna. Nie wojowniczka, ale urzędniczka.
I wszystko w zasadzie toczy się
znakomicie, bardzo nastrojowo, choć za pomocą dość prostych metod. Widz wie wszystko, policja brodzi po omacku. Twórcy bardzo chętnie kontrastują ze sobą wydarzenia, zachowania postaci czy nawet wypowiedzi. Przykładem jest powtarzana fraza "moja córeczka" - przez matkę nowonarodzonego dziecka i ojca dokonującego właśnie identyfikacji zwłok. Wiele razy powtarza się także mycie twarzy i spojrzenie do lustra - robi to komisarz Gibson, Paul i jego ofiary - widz nie jest pewien, w którym momencie kobieta, oprócz swojego odbicia, zobaczy w lustrze psychopatę.
Już w pierwszych sekwencjach pojawia się zbrodnia - jednocześnie zza kadru słychać opis poprzedniego mordu. Dzięki temu widz bardzo szybko identyfikuje sprawcę, winę i wie, że właśnie poznał przyszłą ofiarę.
Niestety dość
topornie wprowadzony został wątek ideologiczny prowadzonych
zbrodni. W trzecim odcinku komisarz Gibson przestrzega policjantów, że nie interesuje
jej ocena zachowań ofiar tylko fakty, zwraca uwagę na krzywdzący kobiety język,
jakim posługuje się rzeczniczka prasowa policji. Podkreśla kilkukrotnie, że
wszystkie ofiary były niewinne i pyta retorycznie czy „czy byłyby mniej
niewinne gdyby wracały do domu w nocy pijane w miniówkach”. Do tego punktuje przytyki
do kobiet na wysokich stanowiskach oraz bez cienia emocji odnosi się do swoich
jednonocnych przygód erotycznych.
Trudno się nie
zgodzić, niemniej jednak stwierdzenia „pro-kobiece” są wypowiedziane w zaskakująco oklepanej formie. Do tego dodajmy (znowu skontrastowane) figury bohaterek - ofiarami
są trzydziestoletnie samotne, dobrze wykształcone i zarabiające kobiety, a trzy
główne pracowniczki policji reprezentują wielość kobiecych wyborów:
Gibson – samotna, ukierunkowana na rozwój; Ferrington – lesbijka i pani patolog
– matka dwójki dzieci. Mamy więc pełny przekrój kobiecego losu. W tym tyglu dostajemy nawet pytanie o przyszłość. Gibson pyta panią patolog - co powiesz córkom, jak je ustrzeżesz przed takimi zdarzeniami? W odpowiedzi słyszy - powiem im, aby nie rozmawiały z nieznajomymi - co oczywiście brzmi jak żart, bo żadna z ofiar w The Fall z oprawcą słowa zamieniać nie musiała, aby skończyć w kostnicy.
Trochę to wszystko toporne, niemniej jednak nieczęsto w serialach kryminalnych, zdominowanych fabularnie przez męskich bohaterów pojawiają się podobne wątki i retoryka. Choć słowa, które wypowiada komisarz Gibson brzmią jak alfabet życia społecznego, to nie zdarza się często taki alfabet usłyszeć w podobnej produkcji. I za to oklaski dla twórców.
Jedyne istotne rozczarowanie pojawia się na
końcu. Po narastającym napięciu i nastroju całej opowieści, w ostatnim
odcinku pojawia się retardacja. Finał czwartego odcinka doprowadza widza do
szczytu emocji, w piątej części wszystko
przygasa. Choć wszystko wydaje się oczywiste, a historia w naturalny sposób
powinna się domknąć - nic się nie udaje. Wracamy do punktu wyjścia. Jeżeli na
tym samym wątku zostanie osadzony drugi sezon (a ten został już potwierdzony),
to ciężko będzie ustrzec się przed wtórnością i odgrzewaniem tych samych
schematów. Na razie jednak można cieszyć się bardzo rzetelnie opowieścią, z
bogactwem lokalnego środowiska i angażującym, lecz nie nachalnym nastrojem
chłodnego Belfastu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz