niedziela, 12 kwietnia 2015

Gra o tron - wielki przeciek

Czyli Gra o tron ok. 20godzin przed premierą w sieci.

I to nawet nie odcinek premierowy, ale aż cztery. W ciągu pierwszych trzech godzin pobrało je ponad 100000 użytkowników, co nikogo nie dziwi, bo Gra o tron od początku była najbardziej piraconym serialem w historii. Po godzinie 10 rano naszego czasu GoT znalazło się już na naszym, swojskim Chomiku (i wbrew temu, co pisze Łukasz Orbitowski nie są to fatalne kopie), a ok. 16 pojawiły się pierwsze polskie napisy. Jak HBO ogłosiło kilkadziesiąt minut temu, pliki wyciekły od jednego z dziennikarzy, który otrzymał egzemplarz recenzencki serialu.

HBO, wierne do tej pory, tradycyjnej, czasem może nieco oldskulowej telewizji, było dostawcą niejednokrotnie znakomitego kontentu, ale już nie pionierem w sposobie komunikacji z widzem i kształtowania praktyk oglądania. W tej dziedzinie wyprzedził go Netflix udostępniający swoim abonamentowcom seriale w całości od razu. Premierę piątego sezonu Gry o tron poprzedziło uruchomienie nowej usługi z gatunku vod, czyli HBO Now (do którego promocji ściągnięto także inne gwiazdy stacji, np. LenęDunham ), pozwala ona – za abonament uzyskać dostęp do wszystkich materiałów stacji HBO, bez jakiegokolwiek mariażu z telewizją (bo tego ostatniego wymaga już znane HBO Go).

Buzz wokół Gry o tron był intensywny już od dłuższego czasu, do lokalnej akcji na facebooku "Nie śpię, bo Gra o Tron" zapisało się kilkadziesiąt tysięcy polskich użytkowników. Dziś jednak ilość share’ów w serwisach społecznościowych, artykułów, lamentacji lub głosów podziwu dla PRowców zapewnie bije rekordy. Jeżeli nagłe pojawienie się w sieci aż czterech odcinków serialu ma być formą zachęty i przedsmaku nadchodzącego „nowego oblicza stacji” to wkraczamy w intrygujący etap marketingu, którym będzie bazowanie na nielegalnych (a przynajmniej tak definiowanych przez duże korporacje) praktykach odbiorców. 

Jeżeli jednak całe wydarzenie jest wpadką, to mamy do czynienia z wielką korporacyjną katastrofą. I z kresem istnienia jakichkolwiek egzemplarzy recenzenckich. Oczami wyobraźni widzę managerów dostających zawału przy niedzielnych, amerykańskich śniadaniach. I wszystkich pracowników HBO, którzy będą mieć jutro piekło w pracy. Widzę popłoch i załamanie korporacyjnego boga, czyli PROCESU, co jest nawet zabawne. Widzę też, że w polskim oddziale HBO panuje zupełny spokój (cisza na Twitterze i unikanie tematu na fb) i brak zarządzania kryzysowego.

Taka w tym wszystkim pociecha, że nie czuję już palącej powinności zrywania się o trzeciej nad ranem, by obejrzeć pierwszy odcinek. Rano Internet i tak zaleje fala recenzji, opinii i spoilerów. I choć to już pewnie niechybna oznaka starości, wizja niezarwanej nocy budzi we mnie pewne zadowolenie.


A poza tym w tym czekaniu i nieściągnięciu tego, co dostępne, jest też jakaś perwersyjnie zapomniana przyjemność. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz