Czyli Gra o tron ok. 20godzin
przed premierą w sieci.
I to nawet nie odcinek
premierowy, ale aż cztery. W ciągu pierwszych trzech godzin pobrało je ponad
100000 użytkowników, co nikogo nie dziwi, bo Gra o tron od początku była najbardziej
piraconym serialem w historii. Po godzinie 10 rano naszego czasu GoT znalazło się już na naszym, swojskim
Chomiku (i wbrew temu, co pisze Łukasz Orbitowski nie są to fatalne kopie), a ok.
16 pojawiły się pierwsze polskie napisy. Jak HBO ogłosiło kilkadziesiąt minut
temu, pliki wyciekły od jednego z dziennikarzy, który otrzymał egzemplarz
recenzencki serialu.
HBO, wierne do tej pory,
tradycyjnej, czasem może nieco oldskulowej telewizji, było dostawcą niejednokrotnie
znakomitego kontentu, ale już nie pionierem w sposobie komunikacji z widzem i
kształtowania praktyk oglądania. W tej dziedzinie wyprzedził go Netflix
udostępniający swoim abonamentowcom seriale w całości od razu. Premierę piątego
sezonu Gry o tron poprzedziło uruchomienie nowej usługi z gatunku vod, czyli
HBO Now (do którego promocji ściągnięto także inne gwiazdy stacji, np. LenęDunham ), pozwala ona – za abonament uzyskać dostęp do wszystkich materiałów
stacji HBO, bez jakiegokolwiek mariażu z telewizją (bo tego ostatniego wymaga
już znane HBO Go).
Buzz wokół Gry o tron był intensywny
już od dłuższego czasu, do lokalnej akcji na facebooku "Nie śpię, bo Gra o Tron" zapisało się kilkadziesiąt tysięcy polskich użytkowników. Dziś jednak ilość share’ów w serwisach
społecznościowych, artykułów, lamentacji lub głosów podziwu dla
PRowców zapewnie bije rekordy. Jeżeli nagłe pojawienie się w sieci aż
czterech odcinków serialu ma być formą zachęty i przedsmaku nadchodzącego „nowego
oblicza stacji” to wkraczamy w intrygujący etap marketingu, którym będzie bazowanie na
nielegalnych (a przynajmniej tak definiowanych przez duże korporacje)
praktykach odbiorców.
Jeżeli jednak całe wydarzenie jest wpadką, to mamy do czynienia z wielką
korporacyjną katastrofą. I z kresem istnienia jakichkolwiek egzemplarzy recenzenckich. Oczami wyobraźni widzę managerów dostających zawału
przy niedzielnych, amerykańskich śniadaniach. I wszystkich pracowników HBO, którzy będą mieć jutro piekło w pracy. Widzę popłoch i załamanie korporacyjnego boga, czyli PROCESU, co jest nawet zabawne. Widzę też, że w polskim oddziale HBO panuje zupełny spokój (cisza na Twitterze
i unikanie tematu na fb) i brak zarządzania kryzysowego.
Taka w tym wszystkim pociecha, że
nie czuję już palącej powinności zrywania się o trzeciej nad ranem, by
obejrzeć pierwszy odcinek. Rano Internet i tak zaleje fala recenzji, opinii i
spoilerów. I choć to już pewnie niechybna oznaka starości, wizja niezarwanej
nocy budzi we mnie pewne zadowolenie.
A poza tym w tym czekaniu i nieściągnięciu tego, co dostępne, jest też jakaś perwersyjnie zapomniana przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz