Fortitude, czyli miasteczko
gdzieś na północy, ukryte między lodowcami, zasypane śniegiem i skute mrozem. Każdy mieszkaniec nosi w sobie tajemnicę, która przywiodła go w ten zmrożony śniegiem świat, łudząc się nadzieją na zapomnienie krzywd wyrządzonych w przeszłości.Wkraczamy więc rzeczywistość pełną znanych kodów – małe miasteczko,
ponura północ, nie wiadomo gdzie i pod jaką jurysdykcją.
Wszystko zmienia się wraz z
wydobytym z lodu ciałem mamuta. Ten drobny z pozoru incydent wywołuje lawinę nieprzewidzianych
zdarzeń i reakcji, a życie w miasteczku staje się niemal nie do zniesienia. Z
każdym odcinkiem pojawia się kolejny trop, zazwyczaj ocierający się nawet o banał
i stereotyp, jednak jego eksploatacja daleko wykracza poza standardowe
rozwiązania fabuł kryminalnych. W połowie serii z kryminału przesuwamy się w
stronę thrillera, by finalnie dotrzeć aż do epickiej narracji apokaliptycznej. Bohaterowie
odsłaniają się poszukując winy nie we własnym postępowaniu lub splocie
okoliczności, lecz zawsze chcąc nadać winie konkretny wizerunek – czy wielkiej
korporacji szukającej zysku kosztem dóbr naturalnych, czy w czarnoskórym
(jedyny) weteranie, grubasce czy robotniku. Zło potrzebuje twarzy krzyczało z
ekranu przez cały sezon, a tę twarz najszybciej zobaczyć można w Innym, nigdy w
sobie.
I choć prostota przekazu i
moralizatorski wydźwięk opowieści stały się w pewnym momencie wręcz nieznośne –
warto dotrwać do końca. Fortitude okazało się konsekwentnie budowaną narracją
serialową, z wybitnie pięknymi zdjęciami pięknych, zimowych plenerów. Fortitude
to świat zasad złamanych lub wręcz zasad anulowanych. Próżno doszukiwać się tu
logiki (jeden z bohaterów kradnie wielkie wiertło, ale nikt tego nie
zauważa) lub etyki (jedno życie jest mniej warte niż potencjalne uratowanie
wielu innych) – nad bohaterami ciąży fatum, które – bez względu na starania i
zaangażowania – prędzej czy później sprowadzi na nich i na całą zastaną rzeczywistość - katastrofę totalną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz