niedziela, 19 lutego 2012

Starter Wife, czyli wesołość porzuconej żony

Zaledwie sześcioodcinkowa, więc w teorii niezbyt męcząca, opowieść o porzuconej żonie w bogatym świecie Zachodniego Wybrzeża okazała się mocno rozczarowującą, bezpłciowa historią. Jedyne, co przynajmniej chwilami przykuwa uwagę widza to obraz zmieniającej się sytuacji społecznej niechcianej żony. 


Jak zwykle w serialu o kobietach, główną bohaterkę otacza wianuszek bardzo wyrazistych postaci-emblematów. Są to: alkoholiczka w wieku menopauzalnym, bezdzietna żona amatora rosyjskich pomocy domowych i gej-stylista. Jest to grupa ponadprzeciętnie bogatej socjety filmowej, mieszkają w ogromnych willach, opłacają pomoc domową, kobiety bywają w luksusowych centrach urody, a na przyjęcia wchodzą po czerwonym dywanie w blasku fleszy. 

I wszystko w tym eleganckim świecie wydaje się mieć swoje, uporządkowane miejsce, do momentu, kiedy Molly Kagan (Debra Messing) zostaje przez swego bogatego męża porzucona. 

Ów mąż, po kolejnym ekstrawaganckim przyjęciu, oświadcza Molly przez telefon, że pragnie rozwodu i skontaktuje się z nią w najbliższym czasie. Tu rozpoczyna się właściwa część opowieści. Następuje etap zmagania się z konsekwencjami tej decyzji, potem próba odrodzenia poprzez spotkania z majętnym producentem filmowym i przystojnym bezdomnym. Przy okazji, bohaterka próbuje wrócić także do pracy zarobkowej, czyli ilustrowania książek dla dzieci. Wszystko po to, aby w finale stwierdzić, że jeszcze nie jest gotowa na nowy związek i pragnie rozwijać swoje indywidualne „ja” – zagubione przez lata małżeństwa i wypełnianie narzuconych jej ról. Historia piękna i może mogłaby być wciągająca, gdyby nie porażająca miałkość i nuda scenariusza.

Twórcy serialu od początku próbują wprowadzić widza w nastrój ironicznego dystansu, rozpoczynając pilotażowy odcinek od parodii Czarodzieja z krainy Oz – główna bohaterka odziana w błyszczące (magiczne zapewne) pantofelki otwiera wielkie wrota, za którymi czai się zły-czarodziej-mąż popalający potężne cygaro i szyderczo się śmiejący. Kolejnym elementem wprowadzającym mocno przebierankowy charakter jest sfingowana śmierć przyjaciela bohaterki - Lou Manahana (Joe Mantegna). Producent filmowy jest zmęczony własnym bogactwem, fałszywymi przyjaciółmi, towarzyskimi obowiązkami. Zostawia list pożegnalny, a Molly dyspozycje odnośnie organizacji imprezy pogrzebowej. W jej trakcie – przebrany za kobietę – ujawnia się. Dalsze „zabawniutkie” wątki to terapia alkoholowa Joan (Judy Davis), podczas której okłamuje lekarza, że choroba wynika z traumatycznych relacji z siostrą w dzieciństwie. Kluczowym momentem staje się wizyta Molly udającej nieistniejącą siostrę na owej terapii i odgrywanie ról przez, już dwie, kobiety. Molly przyjeżdża przebrana w blond perukę, lateksową mini i zbyt obcisłą bluzkę – tak na wszelki wypadek, gdyby widz nie zrozumiał, że jest to zabawne. Niestety przez większość czasu tylko próbuje być. 

Molly i Lou Manahan
Komediowe akcenty są zbyt słabe, wymuszone – scena, w której (samotna już) Molly przygląda się swojej twarzy w łazience i martwi się domniemanymi zmarszczkami nie jest ani zabawna ani poważna – wydaje się żałosna, bo cera Debry Messing (przynajmniej w tym ujęciu) pozostaje bez zarzutu. Kolejny element, który po którym wnioskuję zamierzoną przegiętość to absurdalny wątek bezdomnego kochanka. Być może jestem niesprawiedliwa, ale moja wiara w cuda na ekranie chyba kończy się właśnie w takim momencie. Molly poznaje na plaży przystojnego młodego mężczyznę – pozornie idealnego: zgrabny, wysportowany, całkiem niebrzydki. Po kilku przypadkowych spotkaniach i pocałunku okazuje się, że jest bezdomny. Co więcej – siedział w więzieniu za morderstwo. Bezdomny, morderca, były więzień to prawdziwy ideał samotnej czterdziestolatki. Oczywiście to spotkanie ma, jak rozumiem, na celu otwarcie bohaterki na „prawdziwe” uczucia, porzucenie upodobania do dobrobytu materialnego, otwarcie się na szczerość i autentyzm. W ramach kontrastu – drugim absztyfikantem Molly jest, wspominany już, Lou Manahan – starszawy producent filmowy, oszałamiająco bogaty, o stabilnej, szanowanej pozycji społecznej. Naprawdę nie wiem, po co taka dosłowność i łopatologia. Kontrasty i prostota narysowanych konfliktów przywodzą na myśl polskie kino przedwojenne, a z nowymi strategiami serialowymi ma tyle wspólnego, co kot napłakał. Dobrze rozumiem, że być może autorom Starter Wife chodziło o zrealizowanie czegoś na kształt Gotowych na wszystko, gdzie również są przegięcia, alogiczności i stylizacje, ale na nieszczęście dla Starter Wife, prawdopodobnie twórcy Gotowych zatrudnili wszystkich scenarzystów zdolnych do napisania udanego scenariusza w takiej konwencji. 

W efekcie otrzymujemy opowieść, która nie staje się konsekwentnie kampowa czy ironiczna, ani poważna lub psychologicznie pogłębiona. Widz dostaje serial o niespójnej konwencji, a przede wszystkim – zwyczajnie nudny. Dialogom brak lekkości, sceny są za długie, a bohaterowie przewidywalni – przez cały czas miałam wrażenie, że oglądam marną kompilację Gotowych…, Seksu w wielkim mieście, Cashmere Mafii i innych produkcji. Jedyne, z czym wiązałam nadzieje, to prezentacja zmiany pozycji społecznej tytułowej bohaterki. 

Molly i jej bezdomny adorator
 Starter wife, czyli pierwsza żona; żona, której mąż zdobywa karierę, dzięki której poznaje swoją drugą żonę – tak w skrócie i uproszczeniu można wyjaśnić tytuł. Kiedy pan Kagan odchodzi do dwudziestoletniej i niemożliwie głupiej Shoshanny (btw po Bękartach wojny to imię nabrało szczególnego znaczenia;> ), Molly w ciągu kilku dni staje się persona non grata na przyjęciach, przyjaciółka odsuwa ją od siebie (mąż prowadzi interesy z panem Kaganem, zatem przyjaźń z obiema stronami konfliktu wydaje się kłopotliwa), zostaje wyproszona z luksusowego spa, gdzie dotychczas miała nieomal honorowe miejsce, a w eleganckich restauracjach oczekuje nieskończenie długi czas na stolik. Być może nie są to boleśnie katastrofalne sytuacje, nie zmienia to jednak faktu, że pozycja Molly – z respektowanej i lubianej damy – ewoluuje do porzuconej, niechcianej, zużytej żony – perspektywa męża staje się perspektywą społeczną. To nie niewierny mąż doświadcza niechęci, tylko skrzywdzona żona – i to zarówno ze strony mężczyzn, jak i kobiet, którym, być może, przypomina o możliwym, i w ich przypadku, wariancie losu. Najbezpieczniej zatem dla ogólnej atmosfery tę smutną i bezużyteczną kobietę oddalić. 

Na szczęście Molly sobie poradzi. Dzięki pomocy i wsparciu przyjaciół, u których przemieszkała początek nowego życia i zaczęła myśleć o powrocie do pracy – staje się w finale autentycznie niezależną kobietą, czego można jej tylko gratulować. Wielka szkoda, że niestety sam proces został tak nieciekawie opowiedziany, a temat zwyczajnie zmarnowany. 

Jedyne, co naprawdę zasługuje na uwagę w The Starter Wife, to bardzo ładna, oryginalna czołówka z papierkową żoną-bohaterką, przebieraną co chwilkę w nowe ciuszki (role), aby na koniec pozostać na golasa i odrzucić ciążącą obrączkę ;)



PS. Obejrzałam 6odcinkową wersję (mini serial) The Starter Wife, z 2007, niedługo później pojawiła się pełniejsza, 10odcinkowa, ale niestety do niej nie dotarłam. Jeszcze. The Starter Wife jest adaptacją amerykańskiego bestsellera Gigi Levangie Grazer pod tym samym tytułem. 

PS2. Ten mini serial nominowano do 10 nagród Emmy. Jak wynika z powyższego tekstu – nie rozumiem, jak to się stało.

2 komentarze:

  1. Powinna Pani oznaczyć tekst jako spoiler :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma Pani/Pan rację :) aczkolwiek większość moich tekstów trochę spoilerowy charakter ma; spróbuję zrobić graficzne oznaczenie w nagłówku bloga, aby był to czytelny komunikat

      Usuń