niedziela, 25 sierpnia 2013

Marchlands, Lightfields

Nawiedzone domy na odludziu. Skrzypiące schody, rodzinne tajemnice i grzechy niezadośćuczynione pokrzywdzonemu.


Kiedy nie wiadomo, co obejrzeć, zawsze można sięgnąć po brytyjski serial. Cokolwiek. Na 90% będzie to produkcja przynajmniej dobra. Tak było też i tym razem. Przyszła pora na dwa zalegające już chwilę na dysku mini seriale i oczywiście – nie zawiodłam się. Marchlands i Lightfields to przykłady znakomitej, rzemieślniczej pracy serialowej, mogącej być miłym odpoczynkiem od, eksploatującego podobny motyw przewodni, American Horror Story.

Schemat jest wspólny: trzy epoki, trzy grupy bohaterów, jeden dom, który ich wszystkich łączy. Dom i jego tajemnice. Dom, do którego wprowadza się ktoś nowy i poprzez dziwne zdarzenia musi odkryć prawdę o dawnych mieszkańcach. Prawdę trudną, a nieraz i zbrodniczą. Domy są miejscami pamięci przeszłych wydarzeń, a także siedliskiem zbłąkanych dusz, które nie znalazły ukojenia.

Marchlands

W Marchlands historia domu zaczyna się od utonięcia małej dziewczynki. Oglądamy jej bliskich żyjących w latach 60, potem jesteśmy w latach 80 obserwując „zwykłą, angielską rodzinę”, aby dotrzeć do XXI wieku do losów młodej pary oczekującej dziecka w nawiedzonym domu. Dlaczego dziewczynka zginęła – nigdy nie wyjaśniono. Policja uznała to za wypadek, matka nigdy tej wersji nie zaakceptowała. Duch dziewczynki oczywiście domaga się wciąż własnej prawdy i stąd pojawienia, objawienia i dziwne znaki. W Lighfields schemat jest podobny. Zaczynamy w latach 30 i poprzez 70 docieramy do współczesności. Tu z kolei zginęła w pożarze nastoletnia panna. Wypadek? Podpalenie? Zemsta? Odpowiedź poznajemy dopiero w ostatnim odcinku.  

Marchlands i Lighfields, choć tak podobne, oparte są na nieco innej konstrukcji. W Marchlands dom łączy losy przypadkowo zetkniętych ze sobą ludzi. W Lightfields, także w najnowszej części, biorą udział bohaterowie pierwszych wydarzeń – możliwi winni, poszukujący wybaczenia. W Marchlands tragedię wygenerował przypadek działający jak efekt motyla. W Lightfields winnych jest wielu. Choć nie wszystkie elementy zostały rozwiązane (wina pisarki w Lightfields) w obu opowieściach dochodzimy finalnie do oczyszczenia i uwolnienia: duchów, pamięci, wreszcie – budynku.

Lightfields
Obie historie opowiedziano z dużą świadomością zarówno materiału fabularnego jak i filmowego. Oczywiście – niewiele kwestii może tu zaskoczyć. Jest wiec i kiwająca się kołyska, skrzypiące schody, drzwi, które same się otwierają. Jeżeli pojawia się duch, to objawia się dziecku. Napięcie rośnie powoli, acz konsekwentnie. Intrygę kryminalną utkano dość ciekawie i w nieoczywisty sposób.

Marchlands i Lightfields mają wszystko to, co kochamy w angielskich serialach. Znakomitą realizację, rzetelnie opowiedzianą historię, pieczołowicie dobrane kostiumy, scenografię, plenery i charakteryzację. Piękne angielskie pagórki i nastrojowe zaułki elegancko filmowane. Ciekawie potraktowano wątki kryminalne, tworząc z nich jedynie punkt wyjścia do opowieści o ludzkich koszmarach, niespełnieniach i kompleksach prowadzących do „grzechu”, w którym udział bierze wielu, nikt nie jest do końca winny, a ktoś traci wszystko.




2 komentarze:

  1. Bardzo słusznie, zwłaszcza że właśnie Marchlands był pierwszy - zrealizowany w 2011 roku, Lightfields powstało dwa lata później. Miłego seansu! :)

    OdpowiedzUsuń