Nawiedzone domy na odludziu.
Skrzypiące schody, rodzinne tajemnice i grzechy niezadośćuczynione
pokrzywdzonemu.
Kiedy nie wiadomo, co obejrzeć,
zawsze można sięgnąć po brytyjski serial. Cokolwiek. Na 90% będzie to produkcja
przynajmniej dobra. Tak było też i tym razem. Przyszła pora na dwa zalegające
już chwilę na dysku mini seriale i oczywiście – nie zawiodłam się. Marchlands i
Lightfields to przykłady znakomitej, rzemieślniczej pracy serialowej, mogącej
być miłym odpoczynkiem od, eksploatującego podobny motyw przewodni, American
Horror Story.
Schemat jest wspólny: trzy epoki,
trzy grupy bohaterów, jeden dom, który ich wszystkich łączy. Dom i jego
tajemnice. Dom, do którego wprowadza się ktoś nowy i poprzez dziwne zdarzenia
musi odkryć prawdę o dawnych mieszkańcach. Prawdę trudną, a nieraz i
zbrodniczą. Domy są miejscami pamięci przeszłych wydarzeń, a także siedliskiem
zbłąkanych dusz, które nie znalazły ukojenia.
![]() |
Marchlands |
W Marchlands historia domu
zaczyna się od utonięcia małej dziewczynki. Oglądamy jej bliskich żyjących w
latach 60, potem jesteśmy w latach 80 obserwując „zwykłą, angielską rodzinę”,
aby dotrzeć do XXI wieku do losów młodej pary oczekującej dziecka w nawiedzonym domu. Dlaczego dziewczynka zginęła – nigdy nie wyjaśniono. Policja uznała to
za wypadek, matka nigdy tej wersji nie zaakceptowała. Duch dziewczynki
oczywiście domaga się wciąż własnej prawdy i stąd pojawienia, objawienia i
dziwne znaki. W Lighfields schemat jest podobny. Zaczynamy w latach 30 i
poprzez 70 docieramy do współczesności. Tu z kolei zginęła w pożarze nastoletnia
panna. Wypadek? Podpalenie? Zemsta? Odpowiedź poznajemy dopiero w ostatnim
odcinku.
Marchlands i Lighfields, choć tak
podobne, oparte są na nieco innej konstrukcji. W Marchlands dom łączy losy
przypadkowo zetkniętych ze sobą ludzi. W Lightfields, także w najnowszej
części, biorą udział bohaterowie pierwszych wydarzeń – możliwi winni, poszukujący wybaczenia. W Marchlands tragedię wygenerował przypadek działający
jak efekt motyla. W Lightfields winnych jest wielu. Choć nie wszystkie elementy
zostały rozwiązane (wina pisarki w Lightfields) w obu opowieściach dochodzimy finalnie
do oczyszczenia i uwolnienia: duchów, pamięci, wreszcie – budynku.
![]() |
Lightfields |
Obie historie opowiedziano z dużą
świadomością zarówno materiału fabularnego jak i filmowego. Oczywiście –
niewiele kwestii może tu zaskoczyć. Jest wiec i kiwająca się kołyska,
skrzypiące schody, drzwi, które same się otwierają. Jeżeli pojawia się duch, to
objawia się dziecku. Napięcie
rośnie powoli, acz konsekwentnie. Intrygę kryminalną utkano dość ciekawie i w
nieoczywisty sposób.
Marchlands i Lightfields mają
wszystko to, co kochamy w angielskich serialach. Znakomitą realizację,
rzetelnie opowiedzianą historię, pieczołowicie dobrane kostiumy, scenografię,
plenery i charakteryzację. Piękne angielskie pagórki i nastrojowe zaułki
elegancko filmowane. Ciekawie potraktowano wątki kryminalne, tworząc z nich jedynie punkt wyjścia do opowieści o ludzkich koszmarach,
niespełnieniach i kompleksach prowadzących do „grzechu”, w którym udział bierze
wielu, nikt nie jest do końca winny, a ktoś traci wszystko.
Seans filmowy zaczne od Marchlands!
OdpowiedzUsuńBardzo słusznie, zwłaszcza że właśnie Marchlands był pierwszy - zrealizowany w 2011 roku, Lightfields powstało dwa lata później. Miłego seansu! :)
OdpowiedzUsuń